Huk rozbrzmiały w domku numer
siedem sprawił, że pobudzili się wszyscy domownicy. Wczoraj z rana w Obozie
Herosów zjawiły się Łowczynie Artemidy, więc Chejron zarządził Bitwę o
Sztandar. Co prawda, czasy były kiepskie na organizowanie takich zabaw. Całkiem
niedawno ponieśli ogromne straty w wojnie z tytanami, ich domek miał chyba
najwięcej pracy. No, może na równi z domkiem Ateny i Hefajstosa, którzy zajęli
się odbudową obozu. Cień na obozowiczów nałożyła również wypowiedziana przez
Rachel Przepowiednia Siedmiorga. Aż ciarki przechodziły, gdy wspomni się ostatnią
Wielką Przepowiednie, która dotyczyła Luke’a Castellana. Nowa przepowiednia
mówiła o siedmiorgu herosów. Sposobności do okazywania radości nie przyniósł
również fakt, że ta przepowiednia zaczęła się spełniać. W przeciągu pół roku
ich świat na nowo został wyprowadzony z równowagi. W niewyjaśnionych
okolicznościach zniknął Percy Jackson, w obozie zjawił się syn Zeusa z dziwną
manią nazywania rzeczy po łacińsku, córka gwiazdora filmowego i syn Hefajstosa
bratający się ze spiżowym smokiem. Na dodatek bogowie pozamykali Olimp na
cztery spusty, a sama Hera zapragnęła zagrać w dziwną odmianę Magii i Mitu,
używając do swoich celów siedmioro herosów z przepowiedni. Och, trzeba też
dodać, że lada dzień spodziewają się inwazji fioletowych koszulek, a Annabeth, ich najlepszy strateg ,popłynęła do
rzymskiego obozu na wojennym statku Leona.
Tak, ale pomijając te wszystkie
okoliczności, nauczyciel i opiekun obozu zarządził chwilę relaksu i zabawy.
Walka o sztandar była niezwykle zacięta, ale- o dziwo- ostatecznie wygrały
Łowczynie. Potem do późnej nocy siedzieli przy ognisku, śpiewali i tańczyli.
Zazwyczaj po takiej imprezie Chejron litował się nad nimi i pozwalał przespać
śniadanie. Tymczasem jakiś niewyżyty satyr równo o siódmej rano zadął w konchę,
by pobudzić wszystkich obozowiczów.
- Will, na harfę Apolla, wstawaj
z podłogi.
Will Solace, sprawca porannego
huku, wymruczał coś pod nosem i podźwignął się na umięśnionych ramionach do
pozycji klęczącej. Zamrugał kilkakrotnie oczyma, rozejrzał się po domku i
przetarł dłonią zaspaną twarz. Był grupowym Siódemki, więc to on musiał
poprowadzić rodzeństwo na zbiórkę.
- Dobra, macie trzy minuty, by
jakoś się ogarnąć. Widocznie stało się coś ważnego, skoro nas wzywają. Albo
wrócił Pan D. i postanowił odegrać rolę troszczącego się o naszą formę
dyrektora obozu.
Leżący na materacu obok
ciemnowłosy chłopak parsknął w poduszkę.
- Dobre sobie, Will. Olimp milczy
niemal sześć miesięcy. Nawet Dionizos nie złamałby nakazu Zeusa- po tych
słowach zgrabnie sięgnął po obozową koszulkę i ruszył do łazienki. Will poszedł
w jego ślady i szybko uwinął się z posłaniem. Ubrał sportowe krótkie spodenki,
pomarańczową koszulkę z napisem GRUPOWY SIÓDEMKI i granatowe vansy.
- Siódemka! W szeregu zbiórka
przed domkiem!- krzyknął Will i wybiegł przez drzwi.
Szybko sprawdził obecność swojego
rodzeństwa i ruszyli do pawilonu jadalnego. Nie uszli daleko, kiedy ktoś go
zawołał.
- Hej, Solace! Poczekaj!
Kiedy się odwrócił, jego serce
mimowolnie zabiło szybciej. Thalia Grace robiła na nim piorunujące wrażenie.
Dosłownie i w przenośni. Czarne włosy miała związane w warkocz, a czoło
zakrywała srebrna przepaska poruczniczki Łowczyń. Niebieskie oczy iskrzyły się
zaczepnie, jakby chciała powiedzieć „ No chodź! Masz coś do mnie?”. Ubrana była
w czarne trampki, jeansowe spodenki sięgające za kolana i szary t-shirt z
nadrukiem ARTEMIDA RZĄDZI. Strój uzupełniała czarna kamizelka nabijana
srebrnymi ćwiekami i łuk z kołczanem na plecach. Wyglądała uroczo, ale ciągle
miał w pamięci moment, gdy poraziła go piorunem. To było tuż po tym, jak
Annabeth została raniona zatrutym sztyletem. Każdy obozowicz znał historię
córki Ateny, Luke’a i Thalii. Czarnowłosa Łowczyni obawiała się o życie
najlepszej przyjaciółki, a on był tym nieszczęśnikiem, który nawinął się córce
Zeusa. Co prawda wypłakała się na jego ramieniu i tuliła w geście załamania,
ale kiedy pierwszy szok minął, ogarnęła ją nieopisana wściekłość. Wrzasnęła ze
złości, a on poczuł się, jakby wrzucono go do jeziorka z węgorzami. Jego
puszyste blond włosy przypominały kolczastą obrożę Pani O’Leary, a mięśnie
drgały przez bite trzydzieści minut.
- Cześć, Grace- uśmiechnął się na
przywitanie. Domek Apolla i Artemidy wesoło gawędził, aż doszli do pawilonu
jadalnego. Chejron kłusował tam i z powrotem, a satyr Grover pochłaniał zużyte,
papierowe talerze po wczorajszej biesiadzie. To nie było normalne…znaczy się,
obecność Grovera. To, że pochłaniał zastawę stołową, było całkiem na miejscu.
Po wojnie z tytanami przyjazny satyr został członkiem Rady Starszych Kopytnych,
z racji tego mało czasu spędzał w Obozie Herosów. Wędrował po kraju i
rozgłaszał ostatnią wolę Pana, boga dzikiej natury. To, że zjawił się o siódmej
rano, nie mogło zwiastować niczego dobrego.
Will razem ze swoim rodzeństwem
ustawili się koło Szóstki, której pod nieobecność Annabeth przewodził
jasnowłosy siedemnastolatek imieniem Malcolm.
Thalia ustawiła Łowczynie obok domku Hefajstosa i wdała się w pogawędkę
z Nyssą.
- Proszę was o chwilę uwagi!-
krzyknął Chejron. Wyczuwało się napięcie w jego głosie, więc w pawilonie natychmiast
zapadła cisza.
- Co się dzieje, Chejronie? Nigdy
nie budziłeś nas rano, gdy biesiadowaliśmy- Malcolm odezwał się, marszcząc brwi
w zamyśleniu.
- Tak…hm. Okoliczności są
wyjątkowe, więc należy podjąć nadzwyczajne środki. Wybaczcie tą wczesną
pobudkę, ale muszę przekazać wam straszne wieści.
Nacisk położony na słowo straszne wywołał niepokojący szmer wśród
zgromadzonych. Każdy zastanawiał się, co się wydarzyło. Centaur wyglądał w tej
chwili o kilkadziesiąt lat starzej, kopyta stale szurały o podłogę, a ręka
zaciskała się na spiżowym mieczu. Wzrok miał rozbiegany, jakby nie mógł się z
czymś pogodzić. Grover również był roztargniony, ale zagwizdał na palcach,
przywołując spokój.
- O świcie dostałem iryfon od
Leona- zaczął Chejron.- Całą siódemką dopłynęli do Rzymu. Jason i Percy
pokonali bliźniaczych gigantów. Uwolnili Nica di Angelo, a…zdaje się, że Leo i
Annabeth dokonali największego odkrycia wszechczasów.
- To przecież wspaniałe wieści!-
krzyknęła uradowana Thalia. Jednak Will zwrócił uwagę na drżenie głosu
nauczyciela, gdy wymawiał imię córki Ateny. Coś było nie tak…
- Chciałoby się, by było tak
pięknie- zabeczał Grover. Właśnie skończył przeżuwać ostatnią puszkę po soku
pomarańczowym- Nie jest tak kolorowo. Argo II wymaga znacznego ulepszenia, Nico
jest w opłakanym stanie, a oni mają miesiąc na dopłynięcie do Grecji i
odnalezienie Wrót Śmierci. A Wielka Siódemka się wykruszyła.
Will nagle poczuł, że ogarnia go
jednocześnie fala przerażenia i lodowatych dreszczy. Zauważył, że Thalia
spojrzała na Chejrona spod przymrużonych powiek, jakby oślepiło ją światło.
Odważył się zadać pytanie, które wisiało w powietrzu.
- Jak to „wykruszyła się”?
Stary centaur podniósł głowę i
zamknął oczy, jakby w duchu modlił się do bogów. Potem wyszeptał jedno zdanie,
które spowodowało drżenie serc wszystkich obozowiczów.
- Percy i Annabeth spadli w
najstraszniejsze czeluści Tartaru.
To zdanie rozniosło się echem po
całym pawilonie. Zapadła grobowa cisza, słychać było ćwierkanie ptaków, które
osiadły na drzewach.
- To jakiś cholerny żart,
prawda?- Głos Thalii Grace drżał, ale i tak każdy ją usłyszał.- To nie może być
prawda. Annabeth…..- załkała cicho. Ręce jej drżały, a nogi ugięły się pod nią.
Z głośnym stukotem upadła na drewnianą podłogę i nakryła głowę ramionami. Nikt
się nie odzywał, nawet Clarisse darowała sobie kąśliwe uwagi. Thalia była
piekielnie groźną wojowniczką, jednak jeśli chodziło o jej przyjaciół, a
zwłaszcza Annabeth Chase, to była delikatna jak porcelana. Córka Ateny była dla
niej jak siostra, a po bolesnej stracie Luke’a, stała się dla Thalii
najcenniejszym skarbem. Percy również był jej dobrym przyjacielem, więc za
niego też czuła się odpowiedzialna.
- Dla mnie również to jest
straszne, ale to prawda. Leo dość dobitnie to wyraził. Odnaleźli dwa największe
dzieła starożytności, jednak Percy i Annabeth zapłacili za to wysoką cenę.-
Zabeczał Grover.
Will od dobrych pięciu minut stał
z głupią miną i wytrzeszczonymi oczyma. Nagle na jego ciele pojawiła się gęsia
skórka, gdy do pawilonu wtargnął silny powiew zimnego powietrza. Nad nimi
zgromadziły się ciemne, burzowe chmury, a gdzieś obok usłyszał trzaskanie
iskier. Syn Apolla zebrał się w sobie i otrząsnął z otępienia. Rozejrzał się
czujnie. Kiedy jego wzrok spoczął na Thalii, włoski na karku mimowolnie stanęły
mu dęba. Drewniana podłoga trzeszczała pod wpływem iskier, które płynęły przez
jej dłonie. Podmuch wiatru był tak silny, że odrzucił najbliższych obozowiczów
daleko od Thalii. Kątem oka zobaczył, że Chejron pokłusował do Clarisse i
dzieci Aresa, którzy nie wiadomo kiedy uzbroili się w tarcze. Krok za krokiem
powoli podchodzili do klęczącej córki Zeusa. Widząc to, Łowczyni podniosła się
i z mrożącym krew w żyłach okrzykiem wyciągnęła rękę i skierowała ją na główne
palenisko, gdzie obozowicze przekazują ofiary swoim rodzicom.
Grzmot, który wstrząsnął
pawilonem był tak potężny, że dzieci Aresa pouciekały z krzykiem. Co prawda
Clarisse została, ale pożałowała tej decyzji, gdy wielki odłamek kamiennego
paleniska runął na jej nogę. Jęknęła głośno i upuściła tarczę. Grover biegał po
całym pawilonie i grał na piszczałkach, by zapanować nad wiatrem, a Chejron
próbował przedostać się do Thalii, lecz uniemożliwiła mu to pękająca z
trzaskiem podłoga. Do Willa w końcu dotarło, że jest najbliżej Łowczyni.
Przeklął głośno po grecku i rzucił się po tarczę upuszczoną przez Clarisse.
Odłamki paleniska nadal odpadały, ale chłopak zwinnie przetoczył się na plecach
i wylądował na klęczkach, trzymając tarczę przed sobą.
Musiał wytrącić Thalię z tego
transu. Pomodlił się w duchu, by Apollo miał go w opiece i z pełną prędkością
rzucił się na Łowczynię. Dopadło go wrażenie deja vu. Całym ciałem przygniótł
czarnowłosą dziewczynę i trzymając ją w objęciach przewrócił się na plecy.
Mocno ścisnął jej dłonie, by zminimalizować tryskające iskry. Jego ciało wpadło
w niekontrolowaną drgawkę, a każdy włos sterczał w inną stronę. Thalia
próbowała się wyrwać i przeklinała go głośno, jednak Will trzymał ją mocno. W
końcu dziewczyna warknęła i poddała się. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że leży w ramionach chłopaka.
Zesztywniała i odezwała się nadzwyczaj spokojnym tonem.
- Puść mnie, Solace, jeśli ci
życie miłe. Jesteś synem bliźniaka Artemidy, więc nie chciałabym robić jej
problemów z Apollem za to, że uszkodzę jego synalka.
Mimo, że jego ciało przed chwilą
przeszło wstrząs elektryczny, to Will parsknął głośnym śmiechem. Stara, dobra
Thalia. Widoczne udało mu się wytrącić ją z morderczego transu. Puścił ją, a
sam z trudem dźwignął się na nogi, bo jego mięśnie wciąż go nie słuchały.
Kiedy udało mu się przyjąć w
miarę stabilną pozycję, rozejrzał się po zdewastowanym pawilonie. Obozowicze
widocznie zrozumieli, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, bo powoli
zbierali się w grupkach. Po palenisku
zostały tylko gruzy, podłoga była roztrzaskana w drobne drzazgi, a w powietrzu
unosił się dym i zapach spalenizny. Grover widocznie zapanował nad wiatrem, bo
z czasem otoczenie zrobiło się przejrzystsze . Gdy tylko usłyszał stukot kopyt,
odwrócił się w stronę Chejrona. Na jego grzbiecie siedziała półprzytomna
Clarisse, a jej noga była wygięta pod dziwnym kątem.
- Brawo, Will. Dobrze się
spisałeś. A ty, Thalio…- westchnął centaur.- Wiem, jak bardzo zależy ci na
Annabeth. To co się stało jest straszne, ale powinnaś być silna. Tak, właśnie
ty- dodał, gdy dziewczyna już chciała mu przerwać.- Pod nieobecność Percy’ego i
Annabeth, w pewnym sensie zostałaś przywódczynią herosów w naszym obozie. Masz
największe doświadczenie i cieszysz się dużym autorytetem. Ludzie się z tobą
liczą. A Annabeth…jest silna. Bardzo silna. Jeśli miałbym wskazać kogoś, kto
wytrwa w Tartarze to właśnie ona i Percy. Razem tworzą potężne zagrożenie, a ty
dobrze o tym wiesz.
- Tak, tylko…- głos jej się
załamał.- Boję się, że ją stracę. Jak Jasona, gdy miał dwa latka. Jak Luke’a. Z
czasem tracę wszystkich, na których mi zależy. Nie mogę stracić Annabeth. Nie
mogę- załkała cicho.
- Dziecko, rozumiem twój ból.
Jako nieśmiertelny centaur przeżyłem wiele strat. Ale musimy wziąć się w garść.
Gaja się budzi. Możliwe, że już niedługo nie będzie kogo ratować. Percy i
Annabeth są twoimi przyjaciółmi. Nie chcieliby, byś się zamartwiała i pozwoliła
się zgładzić. Bądź silna. Dla nich.
- T-tak. Masz rację. Nie poddam
się. Zrobię co w mojej mocy, by im pomóc. I, na Zeusa, jeśli będę musiała własnoręcznie
zakopać Gaję w ziemię, zrobię to.
- Ehhh….świetnie, ale skupmy się
na bardziej dostępnych sprawach- Will wskazał ręką w niebo, tuż nad jeziorem.-
Nasz pawilon poszedł z dymem, Clarisse jest ranna, a zdaje się, że nadlatuje
inwazja fioletowych koszulek.
Rzeczywiście, gdy wszyscy obecni
spojrzeli we wskazanym kierunku, zobaczyli sylwetki trzech potężnych orłów i
przodującego pegaza.
- Chyba należy ogarnąć trochę
pawilon- odezwał się Grover.- Musimy przyjąć gości z rzymskiego obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz