Nadszedł dzień najgorszych wiadomości w historii dni złych
wiadomości.
Annabeth po raz setny ze złością wyrzuciła fragment gorącej
skały do Jeziora Stygijskiego. Od czasu akcji Percilli i Annaberto minęła jedna
noc. A w każdym razie tak stwierdziła, bo zarówno ona, jak i Percy z Bobem i
Mormolyke po szczęśliwej przeprawie na drugi brzeg postanowili się wyspać.
Wszystkie instynkty krzyczały do niej, że to głupi pomysł, ale im brnęli dalej
w głąb Tartaru, tym bardziej czuli zmęczenie. Percy rzadko się uśmiechał, Bob zastąpił
swoje radosne śpiewanie cichym mruczeniem, a Mormolyke nie odzywał się w ogóle.
To ją trochę smuciło, bo zdążyła polubić tego zakręconego Wampira, który
znalazł się za karę w krainie swojego ojca.
Z kolei olbrzym Damasen spadł im jak z nieba. Przez sen
wydawał z siebie okropne chrapnięcia, które z wielkim dudnieniem roznosiły się
po skalnych korytarzach. Annabeth ciągle czuła się nieswojo w jego
towarzystwie, choć Damasen wcale nie prezentował się groźnie. Wyglądał jak
Kubuś Puchatek na sterydach. Skórę miał żółtawą, pobrudzoną od czarnych,
gorących kawałków żelaza. Na sobie miał olbrzymie skórzane buty i dobrej
jakości purpurową szatę. Oczy miał lekko wyłupiaste, za to nos śmiesznie mały w
porównaniu do wielkich dłoni. Pamiętała, jak parę godzin wcześniej widziała te
wielkie oczy, jak czujnie obserwowały ją i Percy’ego podczas spotkania z
Danaidami. Nie była skłonna wyrazić zgodę na plan, który przedstawił jej Percy
tuż po pokonaniu kobiet. Stanowczo stwierdził, że ona już się napracowała, więc
teraz to on z Bobem i Damasenem zajmą się budową bezpiecznej drogi, która
przeprowadzi ich na drugi brzeg Jeziora Stygijskiego. Nie podobało jej się, że
Percy tak szybko przywykł do towarzystwa olbrzyma i tytana. No bo w końcu
wszyscy napotkani giganci i tytani służyli pod sztandarem Gai. A dla niej nie
było nowością to, że stała się głównym celem Matki Ziemi.
A teraz została sama. Wystarczyła jedna chwila. Zamknęła
oczy, a kiedy się obudziła, Percy’ego już nie było.
Zniknął.
Obudziło ją dziwne uczucie w żołądku, jakby jej świadomość
wyczuła coś niedobrego. Kiedy oprzytomniała na tyle, by rozeznać się w
sytuacji, zobaczyła niedaleko leżącego Mormolyke. Bob powinien pełnić wartę, a
przyjemny zapach dochodzący z prowizorycznego szałasu poinformował ją, że
Damasen szykuje coś do jedzenia. Zdumiewał ją fakt, że gigant potrafił z małej
ilości jadalnych składników zrobić całkiem smaczną potrawkę. Do swojej
dyspozycji mieli miętę Persefony, wodę z Jeziora Stygijskiego i od niedawna
spory zapas skorpionów i dziwnych małż, które znaleźli po drugiej stronie wody.
Z początku nie chciała tknąć brązowego mięsa skorpiona, ale po kilku godzinach
się poddała, czując potworny głód.
A kiedy zjedli potrawkę Damasena, Bob wrócił z warty i
wypowiedział dwa słowa, które trafiły ją niczym zatruty sztylet w serce.
- Percy zniknął.
Nie wiedział nic więcej. Po prostu, znalazł jego kurtkę,
przypaloną w kilku miejscach. Annabeth zaczęła drżeć i szlochać, kiedy znajomy
materiał spoczął na jej ramionach. Nie chciała, by jej towarzysze patrzyli na
nią z politowaniem i troską, więc uciekła nad brzeg jeziora, opierając się o
gorącą skałę. Jej odłamki posłużyły do rozładowania emocji. Kopała je i
rzucała, kiedy w końcu upadła na kolana, zdruzgotana.
- Znowu mi cię odebrali, Percy. Dlaczego?- Zerwała się na
nogi, wściekła na swoją matkę za tą straszną misję z Arachne, na Herę za jej
pokręcony plan, na Gaję, nawet na Percy’ego i siebie, bo ciągle pakowali się w
kłopoty. Żyła nadzieją, że ona i Percy pokonają wszystkie przeciwności, by
zaznać odrobinę spokoju. Tyle już przeszli, ich uczucia zostały poddane różnym
skrajnościom. Ufała mu, kochała tak mocno, że czasem aż bolało. Odkąd pamięta
zawsze byli zespołem. Kim stałaby się bez Perseusza Jacksona? Kim byłby on bez
Annabeth Chase?
- Nie.- Powiedziała stanowczo.- Nie możecie mi go odebrać.
Chciała wrzasnąć głośno, zwyzywać bogów i Fata, ale w tej
chwili usłyszała chrzęst skał. Mormolyke wyłonił się zza skały i z niepokojem
wypisanym na twarzy powoli spoczął obok niej nad brzegiem. Woda pluskała cicho
i raz po raz słyszała ciche syczenie, kiedy jezioro stykało się z gorącymi
skałami.
- Trzymaj.- Wampir podał jej lnianą szmatę, którą
wykorzystała do swojego ostatniego planu.- Mormolyke przyniósł córce Ateny
opatrunek. Ty masz poważne oparzenia.
Annabeth spojrzała na zawiniątko, mrugając ze zdziwienia.
Dopiero kiedy to powiedział, poczuła szczypanie i pieczenie. Spojrzała na swoje
dłonie. Faktycznie, były całe w bąblach. Buchająca w niej złość i adrenalina
nie pozwoliły odczuwać bólu, kiedy gorące podłoże paliło jej skórę.
- Dziękuję- wyszeptała, kiedy Mormolyke wcisnął jej
zawiniątko między okaleczone ręce. Annabeth westchnęła cicho. Nigdy nie lubiła,
kiedy między rozmówcami zapadała niezręczna cisza. To oznaczało, że nie ma się
pomysłu na dalsze działania, czy chociażby słowa. – Co teraz zrobimy? Przecież
musimy dotrzeć do Wrót Śmierci.- Prychnęła w duchu, zdając sobie sprawę z tego
okropnego paradoksu. Ona, córka bogini mądrości pyta się dziecka jednych z
najgroźniejszych potworów co powinni zrobić.
- Bob nie powiedział Annabeth całej prawdy- wypalił nagle
Wampir.- Mormo wyczuwa ciemność. Każdego rodzaju.- Spojrzał na nią w
zamyśleniu, jakby na coś się decydował. Dziwnie było patrzeć z tak bliska na
znajomą z ekranu twarz Brada Pitta, a jeszcze dziwniejszy był fakt, że siedzący
koło niej osobnik to upadły książę ciemności.
- Nie powiedział całej prawdy? Co…
- Chodź- Wampir nagle wstał i wyciągnął do niej rękę.- Mormo
chce ci coś pokazać, córko Ateny.
Annabeth wpatrywała się w jego rękę. Długie, blade palce
zakończone były ostrymi paznokciami o lekko żółtej barwie. Dłoń lśniła od
czarnego pyłu. Wyciągnęła swoją rękę, jednocześnie wbijając spojrzenie w jego
żółte oczy.
Dwa małe słońca odganiające smutek jej duszy.
Mormo ruszył brzegiem jeziora, by po chwili wskoczyć na dużą
skałę. Kiedy pomógł wspiąć się Annabeth, skinął głową do góry, wskazując na
mały otwór prowadzący w głąb jaskini. Mimo woli jej dłoń powędrowała do pasa,
gdzie zawsze trzymała sztylet, ale znowu napotkała pustkę. Mormo chyba to
zauważył, bo zza swojej peleryny wyciągnął Iskrę. Ostrze zalśniło, kiedy
skierował je na nią. Wiedziała, że ten miecz jest niezwykły. Zanurzony w
mieszance boskiej krwi wyczuwał herosów, potwory, a nawet bogów.
- Mormo pójdzie pierwszy, skoro ty nie masz broni.- Mruknął
i wszedł do jaskini.
Annabeth nie spodziewała się tego, co zobaczyła. Korytarz
ciągnął się w górę, pod stromym kątem. Mormo bez słowa wspinał się dalej,
prowadził ich tylko blask jego miecza. Nie wiedzieć czemu poczuła dziwny ucisk
w żołądku, kiedy zobaczyła odpadające skały ze ścian jaskini. Może ciągle
przeżywała starcie w Rzymie, kiedy błąkała się po podziemnych korytarzach. Tam
przecież sama spowodowała zawalenie się świątyni Mitry.
W końcu korytarz się rozszerzył, zobaczyła czerwony poblask,
jeden punkt na horyzoncie. Mormo skręcił w lewo i zatrzymał się. Stali teraz na
krawędzi półki skalnej, gdzieś w dole majaczyły wody Jeziora Stygijskiego.
Mogli znajdywać się teraz na wysokości czwartego piętra.
- Ereb.- Głos Mormolyke był niczym szelest liści na wietrze,
cichy, ale pewny.
Kiedy to powiedział, do Annabeth dotarło, na co patrzy.
Przed nią rozciągała się rozległa dolina Ereb, czarna, z siecią odnóg ognistej
rzeki Flegeton i drugiej, czarnej. Wodne wstęgi ciągnęły się daleko, ale kiedy
wytężyła wzrok zdołała zobaczyć poruszające się rzędy armii potworów.
Westchnęła ciężko na ten widok. Jednak potem wciągnęła gwałtownie zatrute
powietrze, kiedy zdała sobie z czegoś sprawę.
- Oni wszyscy zmierzają do Wrót Śmierci, prawda?
- Tak. Wiesz co to za miejsce? Jaskinia Nyks. W Erebie
ujawnia się jako czarne słońce. My, dzieci Erebu znamy legendę o ścieżkach
czarnego słońca.
- Ścieżki czarnego słońca?- Zapytała ze zdziwieniem Annabeth.
O tym nie słyszała.
- Dwa
zachody i Sąd spotkasz, lub Tantala los podzielisz.
Trzy zaprowadzą cię do Lete źródła.
Na wschód ku Błogosławionym Wyspom,
Na zachód walka z Udręką.
Kieruj się na północ, by przy Styksu ujścia
Przejść
przez Wrota i zaznać szczęścia.
Annabeth milczała przez dłuższą
chwilę. Jej umysł analizował to, co powiedział Wampir. Skoro mają kierować się
czarnym słońcem Nyks, w grę wchodziła tylko północ.
Ujście Styksu…
- Mormo- szepnęła. Wampir oderwał
wzrok od horyzontu i spojrzał na nią.- Mówiłeś, że Bob nie powiedział całej
prawdy. Czy Percy…- urwała gwałtownie. Czuła, jak pętla zaciska się na jej
sercu, a kiedy spojrzała na rozciągający się pod nią Ereb miała wrażenie, że
serce pęka jej na pół. Gdzieś tam były Wrota. Znajdowała się tak blisko
wyjścia, a Percy zniknął. Zamknęła oczy i przełknęła ciężko ślinę. Nie mogła w
to uwierzyć. Nawet Fata nie mogły być tak okrutne. To musiał być jakiś ponury
żart.
Nagle pomyślała o swoich snach.
Ostatnia wizyta Plutona dała jej nadzieję. Jeśli dotrą na czas do Wrót,
spotkają przyjaciół z Argo II. Jeśli przywoła z Wysp Błogosławionych
wyjątkowego herosa, który zamknie Wrota po ich wyjściu z Tartaru. Jeśli uda jej
się nawiązać bliski kontakt z tą wybraną osobą. Jeśli Reyna także podąża
wskazówkami ze snów. Jeśli pretor Rzymu dotrze na czas do Domu Hadesa…
Jeśli.
Prychnęła w duchu. Cały plan
ratowania świata przed zagładą opierał się na niepewnościach. I nikt nie mógł
jej pomóc. Bo to ją wybrała Hera. Ją i Reynę. Jeszcze nigdy nie czuła się taka
samotna. Nawet Percy zdawał sobie sprawę, że ma przed sobą trudne zadanie.
Odkąd opowiedziała mu o swoich snach z bogiem Podziemia robił co mógł, by ją
wesprzeć. Wiedział, że z pośród wszystkich herosów na Wyspach Błogosławionych
musi wybrać jednego, który obejmie pieczę nad Wrotami. Ona z kolei widziała
niepokój w jego oczach.
Obawiał się, że wybierze Luke’a.
Nie wiedział jednak, że ona już
zdecydowała. Prawda, chciałaby, żeby Luke wrócił. Ale ona dostała kartę na
jedno życie. Bilet powrotny do świata żywych dla jednego herosa. I wiedziała,
że Luke by jej tego nie wybaczył. Bo gdziekolwiek teraz był, umarł ze
świadomością, że pokonał w sobie Kronosa. Zyskał wybaczenie, a pochowano go jak
bohatera.
Wybrała rozsądnie. Kogoś potężnego,
kto umarł w słusznej sprawie. Kogoś, kto zdecydowanie powinien przejąć pieczę
nad częścią Podziemia. Kogoś, kto bez sprzeciwu będzie mógł dzierżyć klucze do
Wrót Śmierci. Teraz musiała znaleźć sposób na wręczenie jej tej karty nowego
życia.
Mormo uważnie ją obserwował. Chyba
wiedział, że podejmuje jakąś ważną decyzję.
- Percy żyje. Mormo by wiedział,
jakby było inaczej. Jest księciem Erebu.
Annabeth po raz pierwszy od dawna
uśmiechnęła się.
- Jak dobrze znasz tą dolinę?
- Dobrze, bardzo dobrze. To mój dom.
- Wiec jak myślisz? Co się z nim
stało?
- Mormo jest księciem. Ale nie
jedynym mieszkańcem Erebu. Są inni.
Inni. Annabeth poczuła dreszcz,
kiedy mimowolnie patrzyła na sunące w dali masy potworów.
- Może Bob nie zauważył, ale Mormo
tak. Kurtka Percy’ego została nadpalona w specjalny sposób. Ślad ognia utworzył
X.
- X…- Córka Ateny zmarszczyła brwi w
zamyśleniu. Utworzyła listę znanych jej istot z Tartaru. Spotkali już Danaidy,
Empuzy, Harpie. Gdzieś tam błąka się Tantal i Syzyf, ale to w wyższych strefach.
No i był jeszcze…- Iksjon!
X jak Iksjon. No jasne.
- Iksjon- Mormo pokiwał głową i
wskazał ręką na zachód.- Jeden z wielu, których napotkasz idąc ścieżką Udręki.
Pałający namiętnością do Hery, strącony tutaj przez Zeusa. A ty i Percy
jesteście wybrankami Hery.
- Więc…Iksjon porwał Percy’ego?
Ale…Czy on czasem nie dokonał pierwszego w historii morderstwa własnej
rodziny?- Annabeth wzdrygnęła się. Skoro Iksjon był na tyle szalony by zabić
własną rodzinę, to nie chciała wiedzieć do czego jest zdolny względem
Percy’ego.- Och, no super. Jakiś szaleniec porwał mojego chłopaka, i do tego
podąża ścieżką Udręki. Świetnie. Bo ja nie mam nic innego na głowie, jak
walczyć z Udręką. Dlaczego to nie mogły być Wyspy Błogosławione? Nie, bo po co.
Fata lubią mnie dręczyć.
Teraz czuła, że ogarnia ją wielka
fala rozdrażnienia. I złości. Wrota były tuż tuż, a ona znowu musiała ratować
Glonomóżdżka. Po chwili jednak poczuła przyjemne ciepło w środku. Przynajmniej
wiedziała, że nic mu nie jest. No, oprócz tego, że jest przetrzymywany przez
szaleńca.
- Chcesz iść ścieżką Wysp?- zapytał
Mormo, przeczesując dłonią swoje blind włosy. Jego kły zalśniły w mroku. – To
jest jakiś pomysł.
- Co masz na myśli?
- Jako książę Mormo ma pod sobą
kilka istot. Między innymi Tytanica.
- Tytanica? Ten słynny statek, który
zatonął? – Annabeth wiedziała, że to niemożliwe, ale i tak nie mogła się
powstrzymać. Przed oczami mignął jej
widok Leo i Kate i słynna scena na dziobie.
- O czym ty mówisz?- Mormo patrzył
na nią, przekrzywiając zabawnie głowę.- Tytanic to smok.
- Smok- Tym razem ona zamrugała w
osłupieniu.- No jasne, czemu nie.
- Tytanic jest dobrym smokiem. Z
reguły. Dlatego został strażnikiem Wysp Błogosławionych. Jeśli masz jakaś
sprawę na Wyspach, to on powinien pomóc.
- Fajnie. Ale jesteś dziwnie
zmieszany. O czym mi nie mówisz?
- Mormo ze smokiem mogliby pokonać
Iksjona. Tylko…Mormo nie jest pewien, czy Annabeth powinna brać w tym udział.
- Dlaczego?
Mormo popchnął ją delikatnie, by
ruszyła w drogę powrotną. Jego miecz lśnił, kiedy ponownie zagłębili się w
Jaskini Nyks. Widzieli już wystarczająco, by podjąć dalsze działania. Annabeth
poczuła cień nadziei na szczęśliwe zakończenie.
Dopiero później dotarło do niej, że dopóki
jest w Tartarze, nie zazna szczęścia.
- Bo to twoja matka zrzuciła go z
nieba.
Annabeth zaczynała nienawidzić
jaskiń. Nie dość, że suche, trujące powietrze paliło jej płuca, to jeszcze
bolały ją ręce od mozolnej wspinaczki po skałach. Damasen został w szałasie, bo
i tak był zbyt dużych rozmiarów. Mormo chciał, by została i wypoczęła, ale ona
się uparła. Ciężko przeżyła kolejne rozstanie z Percym, a skoro pojawił się
plan, musiała działać. Pewnie i tak zbzikowałaby w szałasie, zadręczając się
myślami o swoim chłopaku.
Nie była dobrą towarzyszką podróży.
Mormo powiedział, że Tytanic jest z reguły dobrym smokiem, ale pewnie nie
będzie zachwycony tym, że ma pomóc córce bogini, która strąciła go do piekła.
Ona sama zauważyła, że ostatnio coraz częściej myśli o swojej matce w samych
minusach. Bolało ją, że nie otrzymała żadnej pomocy, i mimo, że wiedziała o
schizofrenii bogów, to i tak nie pomagało. W końcu matka się jej wyrzekła,
posłała na zabójczą misję a teraz przychodzi zmierzyć jej się ze smokiem, który
nie jest jej wielbicielem. Towarzyszący im Bob śpiewał cicho, ale potem wdał
się w cichą rozmowę z Mormo, omawiając plan działania.
Annabeth się bała. Cały plan zależał
od smoka. Zarówno ratunek Percy’ego, jak i kontakt z Wyspami.
Jaskinia smoka buchała parą, kiedy
Mormo zatrzymał się przed wejściem. Zerknął na nią, potem na Boba, sztywniejąc
w ramionach. Jego kły wbijały się w wargi, kiedy w końcu powoli przekroczył
granicę i dał się pochłonąć ciemności jaskini. Bob oparł się o skały,
wyczerpany, ale szybko odskoczył, kiedy z głębi jaskini przez górny otwór
buchnął słup ognia.
Annabeth jęknęła cicho i spięła się
w gotowości, kiedy do jej uszu doszedł głośny ryk smoka. Dźwięk dotarł do
wszystkich jej wewnętrznych organów, zatrzymując na chwilę serce. Jego
późniejszy, wystraszony, nierównomierny rytm pozwolił jej na dokładniejsze
rozpoznanie dźwięku.
To wcale nie był ryk. To było ciche,
wibrujące zdanie. Głos starego, zmęczonego stworzenia, który przeszywał ją do
szpiku kości.
- Przybądź, Annabeth Chase, córko
Ateny.
Oddaję w wasze ręce kolejny odcinek
Wędrówki. To już siedemnasty! Akcja się rozwija, prawda? Się porobiło. Percy
zniknął, Annabeth stanie oko w oko ze starym smokiem, a Wrota tuż tuż…No i
jeszcze akcja „Drugie życie herosa”. Jak myślicie, kogo wybrała Annie? Ktoś
wyjątkowy, kto obejmie pieczę nad Wrotami. To nie może być byle kto.
Przyjmuję zakłady, dawajcie swoje
typy ;)
Karmelek pozdrawia i z chęcią
odpowie na jakiekolwiek pytania.
Do napisania! W następnym odcinku
spotkanie z Thalią ;)
Haha! Znowu jestem pierwsza! (gdyby tak mogło być też na w-fie :-D) Ale wracając do rzeczy. Ten rozdział czytałam w prawdziiwym napięciu. Percy znów wpakował się w kłopoty, on ma chyba większego pecha niż ja. Ale skoro chcesz się zakladać to mogę obstawić hmm... Biance? Jak to mówi mój kolega niewiem, nie orientuje się, zarobiona jestem ;). Wera
OdpowiedzUsuńPs. Thalia no, no, no. Napewno będzie się działo.
Ja mam pytanko.
OdpowiedzUsuń*staje na baczność, mina niezwykle poważna*
*w tle fanfary*
Kiedy nowy rozdział?
Wera