Reyna wcale nie miała za złe Willowi, że kiedy się odwrócił
pisnął jak mała dziewczynka.
Ona oczywiście też się bała, ale jednak zachowała zimną
krew. Buzowały w niej geny Bellony, a i gorąca, latynoska krew Ramirezów dawała
o sobie znać. Nie wiedziała do końca co się dzieje. No bo…serio…ze wszystkich znanych jej potworów, musiała trafić na Meduzę.
Akurat ona, Reyna. Ta, co przeżywa senne koszmary o wydarzeniach z rodzinnego
San Juan. Ta, co nie ufa nikomu, oprócz towarzyszki Mii de Ville, która pomogła
jej uciec z wyspy Kirke. To, że później okazała się córką rzymskiej
personifikacji Apolla znacznie pomogło jej przetrwać rozłąkę z rodzeństwem.
Może to przez Mię pozwoliła sobie na swobodniejsze
zachowanie względem Willa. Miała dwanaście lat, kiedy doszło do ataku na wyspie
Kirke. Ona i Hylla trafiły tam po strasznej nocy w San Juan, kiedy to zostały
oddzielone od reszty rodziny, od…
Nie, nie będzie o tym teraz myśleć. Podejrzewała, że to
Fobos i Dejmos jako bogowie strachów wpływali jakoś na jej wyobraźnię. Może
nieświadomie, ale jednak. W końcu Fobos
nie odstępował jej na krok, co swoją drogą było już wkurzające. Will stał
sztywno, porażony widokiem Meduzy, a Thalia stała obok Dafne, zakrywając siebie
i ją parką Łowczyni.
Super.
Prychając w duchu na powierzchowną odwagę Greków, Reyna w
końcu skierowała swoją uwagę na Meduzę. Zmrużyła oczy, podchodząc bliżej. W
każdej chwili była gotowa je zamknąć, gdyby Meduza zechciała zamienić ją w
kamień.
- Ehm- odchrząknęła.- Możesz powiedzieć…hm, co cię tu
sprowadza?
Jeszcze nigdy w życiu nie cieszyła się tak na pogardliwe
prychnięcie Thalii Grace. Nie, żeby jej nie lubiła, czy coś. Chociaż nie…Obie
się nie znosiły. Ale, na bogów, to była Meduza. W takich okolicznościach Reyna
skłonna była przyjąć każdą pomoc. Nawet pyskatej Łowczyni. Żeby tylko udało się
opracować jakiś plan, serię sygnałów…
W tej chwili usta Reyny wyszeptały mało kulturalne słowa pod
własnym adresem. Ależ była głupia! Mogła przywołać
pomoc. Co prawda narazi się na gniew Meduzy, ale co tam. W końcu przeszła
szkolenie w Obozie Jupiter, zasilała Drugą Kohortę i razem z Mią w przeciągu
trzech lat zdołały zostać najważniejszymi osobami w obozie. W obliczu takiego
życia, Meduza wydawała się pestką. Wężowogłową, ohydną pestką.
Zatrzymała się tuż przed Willem, zasłaniając go przed
Meduzą. Chłopak i tak nie był w niczym pomocny. Nie chciała, by coś mu się
stało, więc z całą swoją odwagą wyciągnęła zza pasa swoją złotą włócznię. Brzęk
złota widocznie przykuł uwagę Meduzy, bo wyprostowała się jak struna i głośno
wciągnęła powietrze.
- Herosi.- Mruknęła, ale zaraz znowu zaczęła wąchać.-
Wyczuwam Apolla, Zeusa…silna woń Artemidy i Afrodyty. I coś jeszcze…coś nowego.-
Zrobiła krok w stronę Reyny, wymijając oszołomionego Willa.
Serce Reyny głośno tłukło się w piersi, gdy zacisnęła mocno
oczy. Dzięki bogom, że Mia przeszkoliła ją w zakresie bojowości zmysłów herosa.
Jako córka Apolla miała nadzwyczajnie rozwinięte zmysły węchu i słuchu, co
odbijało się automatycznie na arenie. Reyna pamiętała treningi z Mią, kiedy to
biegały po lesie z opaską na oczach i hartowały słuch i węch. Gdyby tylko teraz
udało jej się osłabić i tak nieprzydatny wzrok w walce z Meduzą…
Z opałów wybawił ją Will, który wreszcie pokonał swoje
oszołomienie.
- EJ TY! Czy twoje wężyki nie są głodne?
I obrzucił ją serią jabłek zręcznie zrywanych z pobliskiego
drzewa owocowego Afrodyty. Reyna zaczęła powoli opracowywać plan, a do tego
były potrzebne jej dwie rzeczy. W sumie…to trzy.
Raz jeszcze zamknęła oczy i pędem ruszyła w stronę Thalii i
Dafne. W biegu skierowała swoje myśli do Obozu Herosów, gdzie zostawiła
Scypiona i zagwizdała ostro, wiedząc, że minie parę chwil, aż jej wierny
towarzysz przyleci tutaj z Long Island.
I to była druga faza. Gdy dobiegła do Łowczyń krzyknęła, by
biegły za nią. Sama pociągnęła za sobą Fobosa.
- Rozdzielamy się! Wy tam- wskazała Thalii bujną pergolę,
która odsłaniała wejście w głąb Boskiego Ogrodu Afrodyty.- Dejmosie, pomóż
Willowi! A my- syknęła do Fobosa- zaprowadzimy Meduzę nad klif.
- AJ- zawył zadowolony.- Zapowiada się niezła zabawa.
Reyna odetchnęła głęboko, zbierając się w sobie. Trzeba było
wywieść ją w pole, by mogła zbliżyć się i uciąć ten ohydny łeb.
- Jak mam walczyć z potworem, na którego nie można patrzeć?
- Użyj pasty!- Wysapał Fobos, biegnąc za nią ścieżkami
ogrodu.
- Co?
- Widziałem, że masz pastę od Apolla, ślicznotko. Nie
powiedziano ci, jak działa?
Reyna zatrzymała się i sięgnęła do swojego plecaka. Patrząc
wyczekująco na Fobosa, desperacko szukała znajomej tubki.
- To cacko to Pasta Zmysłów. Smarujesz nią wybraną część
ciała, by zabrać z niej trochę mocy i życzysz sobie, które zmysły chcesz
wzmocnić. Lepiej zamknij oczka, bo może szczypać.
- Chwila! Okej, oślepię się, by wzmocnić słuch. Tylko ktoś
będzie musiał pomóc mi znaleźć Meduzę.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, jęknęła bezradnie. Fobos
szczerzył się jak głupi do sera. Super, sukces planu zależał od napalonego boga
strachów.
Za sobą usłyszała krzyki Willa dezorientujące Meduzę, ale
coś czuła, że to na nią szykuje się potwór.
Reyna czuła delikatne wibracje w brzuchu, bezwiednie zaczęła zaciskać
palce na swojej włóczni. Odrzuciła włosy do tyłu, wyciągając z kieszeni prostą
czarną gumkę i związała je. Ręka zadrżała jej lekko, gdy zobaczyła wyraz twarzy
Fobosa.
Nie, tylko nie to. Nie
mogła podobać się bogowi! I to jeszcze synowi Wenus. Już dość się
nacierpiała. Ta pamiętna ucieczka z wyspy…Klątwa Kirke…Nie, STOP! Reyna nie
mogła o tym myśleć, właśnie teraz walczyła z legendarną Meduzą. Głęboko
odetchnęła, delektując się pięknymi zapachami ogrodu, które przywodziły jej na
myśl ulubione miejsce w Obozie Jupiter. Automatycznie wycisnęła pastę na palce,
kierując dłoń w stronę oczu.
Kiedy tylko pasta Apolla nawiązała kontakt z jej organem
wzroku, usłyszała głośny wrzask nie daleko miejsca, gdzie obecnie się
schroniła. I choć nogi miała jak z waty, wyrzuciła swoją złotą włócznię w górę,
czekając aż w jej dłoni pojawi się idealnie wyważony miecz z cesarskiego złota.
Przypomniała sobie jak dwa lata temu razem z Mią, Jasonem i
Dakotą brała udział w misji odzyskania broni z wraku w Charleston. Przyszło im
walczyć z Lamią, ale odnaleziona broń okazała się wielkim darem od samego
Wulkana. To właśnie tam znaleźli złote monety, które zamieniały się w miecz i
włócznie. Te gadżety przypadły w nagrodzie Reynie, Jasonowi i Dakocie, a Mia
dostała pas złotych sztyletów, które należały do samego Juliusza Cesara.
Była przygotowana na wszystko, spodziewała się bólu,
wbijania igieł czy fali ognia. Ale kiedy pasta zaczęła działać, poczuła, że jej
powieki stały się ciężkie, a w umyśle wybuchła fala barw. Chwilę potem słyszała
najmniejszy szmer, szelest liści i nieodłączne przekleństwa Thalii, która
znajdywała się teraz na drugim końcu ogrodu. Fobos sapał koło niej i obijał się
w biegu o wszystkie krzewy, wyzwalając niezwykłą mieszankę zapachów.
Zerwała się do biegu w chwili, gdy Meduza wkroczyła w aleję
cytryn. Fobos krzyknął ostrzegawczo i pobiegł za nią. Meduza szła szybkim
tempem po ich śladach, w czarnych okularach na oczach. Reyna słyszała groźne
syki wydobywane przez węże na jej głowie. Słyszała każde poruszenie kamienia
pod jej stopami, każdy trzask jej laski o posągi Afrodyty. Biegła szybko,
instynktownie poruszając się po labiryncie drzew. Wyczulone zmysły idealnie
zgadywały kierunki geograficzne na tyle, by po dłuższej chwili role się
odwróciły. Teraz to ona goniła Meduzę.
- Zatrzymaj się, niuniu!- Fobos ciężko dyszał, kiedy złapał
ją za ramię, by się zatrzymała. Z tego co podpowiadały jej zmysły, Meduza była
jakieś cztery aleje od niej, rozwalając wszystko co napotkała na drodze. Thalia
i Will widocznie spotkali się, bo znowu słyszała kłótnię.
- Co to ma kurde być! Zabawa w kotka i myszkę?
- Nie, to jest zabawa w „Piękne masz oczy, zamienię cię w
kamień”!
- Gdzie jest Reyna?
- Nie wiem, uciekałam przed cholerną Meduzą!
- Zostawiłaś ją?!
- Nie jestem jej niańką!
- Ale to jest cholerna Meduza!
- Nie jestem idiotką, Solace! Rusz dupę w troki, zjeżdżamy
stąd!
Reyna przeklęła po cichu. Nawet teraz nie mogli się
powstrzymać. Postanowiła załatwić to szybko. Licząc na wierność Scypiona i
jakże wspaniałą pomoc Fobosa, wyszła na główną aleję, krzycząc głośno.
- EJ, GADZICO! TU JESTEM! NO CHODŹ!
Usłyszała jeszcze jak Fobos nazywa ją nienormalną seksowną
niunią, kiedy Meduza wreszcie ukazała się we własnej osobie. Nie wiedziała do
końca jak to działa, ale barwy w jej umyśle działały jak czujnik ruchu. Przed
sobą nie widziała kompletnie nic oprócz wielkiej żółto-czerwonej plamy
zmierzającej w jej kierunku. Syczenie wężów złączyło się z żałosnymi jękami
Fobosa, a Reyna skrupulatnie odliczała jej kroki. Od dziecka miała niebywały
talent matematyczny, więc szybko w myślach określiła ewentualne pole manewru.
- Fobosie- szepnęła. Adrenalina szumiała jej w głowie, kiedy
podszedł do niej, a ona zacisnęła dłoń na rękojeści miecza.- Powiedz mi, z
której strony mam zaatakować. Musimy zaprowadzić ją nad klif.- Jeśli dobrze
usłyszała, to Will, Dafne, Dejmos i Thalia zmierzali w kierunku rzeki Ladon na
wzgórzu. Marudzenie Thalii nie było pomocne, ale przynajmniej wiedziała, że
całe zagrożenie skupiło się na niej.
- Ehm, niuniu…Gadzica na dwunastej- szepnął zdenerwowany
Fobos.- Nadchodzi coraz szybciej…Ona biegnie! UWAŻAJ!
Kiedy tylko usłyszała krzyk, jej ręka automatycznie
zakręciła młynka i wykonała obronne pchnięcie łukiem od dołu. Zaraz potem
odskoczyła w prawo, wykonując kopnięcie z półobrotu. Wylądowała na jednym
kolanie, podpierając się dłońmi. Usłyszała, jak Meduza upuszcza swoją laskę, a
jej złość wzmogła agresywność węży na głowie. Wykorzystując jej oszołomienie
zacisnęła w dłoni garść piasku i na oślep sypnęła przed siebie z nadzieją, że
oślepi choć na chwilę Meduzę.
- Zabieraj laskę!- Wrzasnęła do Fobosa i wyciągnęła rękę, by
złapał ją i poprowadził nad klif.
- Ohyda! Odcięłaś jej trzy wężyki!
- To chyba dobrze?
- Rozzłościłaś ją, niuniu.
- Przestań mnie tak nazywać.
- PRRRRRR!
I właśnie w tej chwili nadzieja na pozbycie się Fobosa
przepadła. Biegła z pełną prędkością jaką mogła z siebie wydobyć, więc
wyprzedziła młodego boga. Nagle straciła grunt pod nogami i zamachała żałośnie
ramionami, z nadzieją na odzyskanie równowagi. Poczuła jak Fobos doskakuje do
niej i obejmuje ją silnie w pasie. Na ugiętych nogach wyskoczył na prawo,
ciągnąc ją za sobą. Oboje jęknęli, gdy z dużą siłą upadli na drogę naznaczoną
wielkimi korzeniami. Miecz wypadł z dłoni Reyny, a trzask który usłyszała
poinformował ją, że Fobos złamał zdobytą laskę.
Na dłuższą chwilę zabrakło jej tchu. Musieli znaleźć się nad
urwiskiem. Siła uderzenia skupiła się na prawej nodze, nie mogła się ruszyć. W
dodatku chyba rozcięła sobie łuk brwiowy, bo czuła jak gorąca ciecz zalewa jej
twarz. Fobos jęczał gdzieś obok, ale to przerażający, kobiecy śmiech sprawił,
że po raz pierwszy od dawna poczuła się pokonana i bezradna.
- Doprawdy, imponujące.- Meduza podeszła do niej bardzo
blisko. Ohydny smród potwora atakował jej oszołomione zmysły. Zaczęła się
bezradnie szarpać, kiedy ostre paznokcie wbiły się w jej ramiona i pociągnęły w
górę.
Zatoczyła się niebezpiecznie, ale Meduza mocno ją trzymała.
Jej węże zaczęły błądzić między włosami Reyny, usiłując sprawić, by otworzyła
oczy.
- Niesamowite.- Głos Meduzy hipnotyzował, Reyna poczuła się
jak małe dziecko usypiane do snu.- A jednak to prawda. Rzymianie i Grecy
połączyli siły. Ale ty…ty jesteś niezwykła. Masz w sobie coś takiego…Emanujesz
przywództwem. Już kiedyś spotkałam dziewczynę o podobnym charakterze. Chciałam
przekupić ją, by dołączyła do mnie, ale wtedy zjawił się synalek Posejdona i ją
uratował.
Reyna miała spore trudności z oddychaniem. Meduza i węże
atakowały jej twarz z każdej strony. Płuca ją paliły od szaleńczego biegu,
głowa pulsowała bólem, a prawa noga
powoli drętwiała po bolesnym kontakcie z korzeniami. Ostatni raz w takim stanie
znalazła się tuż przed tym, jak mianowano ją pretorem. Ale wtedy pękała z dumy,
gdy poobijaną i zakrwawioną legioniści unieśli na tarczy. Teraz najbardziej
bolało ją poczucie bezradności.
I nagle poczuła ogromną ulgę, kiedy usłyszała znajome
parsknięcie i trzepotanie skrzydeł. Meduza była zbyt zajęta delektowaniem się
jej porażką, więc nie zauważyła nadlatującego pegaza o lśniącej sierści.
Skrzydlaty koń wylądował majestatycznie u boku Reyny i błyskawicznie stanął
dęba, taranując kopytami wrzeszczącą Meduzę.
- Nie! Jak śmiesz! To ja jestem matką wszystkich pegazów!
Scypion raz jeszcze prychnął lekceważąco, osłaniając Reynę.
Tak bardzo wzruszył ją widok ukochanego konia, że poczuła w sobie nagły
zastrzyk świeżej energii. Wiedziała, że Meduza nie może zrobić krzywdy żadnemu
pegazowi, bo naraziłaby się na gniew Neptuna, ojca wszystkich koni. Krzywiąc
się z bólu zmusiła się do kolejnego wysiłku.
- Fobosie! Gdzie jesteś? Rzuć mi miecz!
- Odwróć się, stoję po lewej. Trzymaj!
Usłyszała brzęk oręża i szmer piasku, kiedy miecz wylądował
obok niej. Wymacała go ręką i stanęła wyprostowana, opierając cały ciężar na
zdrowej nodze. Uspokoiła oddech i skupiła się na Scypionie. Od lat był jej
wiernym towarzyszem, razem pokonali nie jednego potwora. Opracowała nawet serię
sygnałów i działań. Instynktownie wyczuła, że Scypion na nią patrzy. Z
szacunkiem oddała mu pokłon, wiedząc w duchu, że on także chyli przed nią łeb.
Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, wykonując charakterystyczny gest
przywołania.
Scypio ruszył ku niej kłusem. Tak jak oczekiwała,
zdewastowana Meduza ruszyła za nim z wściekłym rykiem. Nie zważając na okropny
ból w nodze z gracją wskoczyła na grzbiet swojego pegaza i razem stanęli nad
krawędzią klifu.
Zobaczyła jeszcze wbiegających na urwisko Willa, Thalię,
Dejmosa i Dafne, a potem wszystko się skumulowało. Meduza z furią zrzuciła
swoje okulary i ze świecącymi oczami ruszyła na Scypiona. Will wystrzelił kilka
strzał, ale żadna nie uczyniła poważniejszych szkód. Gadzica złapała swoją
połamaną laskę i wycelowała nią w konia.
Reyna zgrała się z ruchami pegaza i objąwszy go kolanami
uniosła się tułowiem do przodu. Niespodziewanie Meduza przebiła bok Scypiona
swoją laską, przez co koń zarżał, zraniony. Zdając się na swoje nawyki bojowe
zaparła się nogami i zakręciła młynka nad głową, kierując złoty miecz w lewo.
Poczuła delikatne ukłucie w rękę, kiedy cesarskie złoto ucięło głowę Meduzy.
Ucięta część spadła bezładnie na ziemię, a reszta ciała runęła w przepaść za
nimi.
I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Scypio drgnął konwulsyjnie, przez co straciła oparcie.
Usłyszała, jak jej towarzysze krzyczą głośno jej imię. Kopyta pegaza
ześlizgnęły się po piasku, a ona poczuła, że spada. Ostatnim co zobaczyła przed
spadkiem z urwiska, to pędząca w jej kierunku Thalia Grace. Potem, z
zadziwiającym spokojem otuliła ramionami szyję Scypiona i wyszeptała do ucha
słowa podzięki.
Po urwisku niósł się głośny krzyk Willa, kiedy nagle rzeka
Ladon wybuchła, pochłaniając spadających wiernych przyjaciół.
Hej! Karmelek wrócił ;)
Wow, nie wiem jak wy, ale ja jestem z tego rozdziału mega
dumna. Ukazałam w niej moją wymarzoną Reynę, taką jaką sobie wyobrażam.
Odważną, gotową do poświęceń, znającą swoje możliwości. Motyw jej przyjaźni ze
Scypionem jest dla mnie bardzo ważny. Ukazałam w tej części kilka faktów z jej
życia, które rozwiną się dalej i złączą z życiem innych bohaterów. Co jeszcze
mogę powiedzieć? Staram się wkomponować moje opowiadanie w kanon, stąd wspomnienie
wyspy Kirke i misji z cesarskim złotem w Charleston.
Co się stanie dalej? Tego dowiemy się za dwa rozdziały. Mogę
wam zdradzić, że pojawi się kolejny, uwielbiany przez większość bóg, rodzic
jednego z bohaterów. Będzie też ognisko i zabawa w szczerość.
A w następnej notce: Annabeth tresuje smoka, a Percy zrobi
sobie kuku.
Do napisania!
Nareszcie się doczekałam! Rozdział fenomenalny. Zastanawia mnie zakończenie. Rzeka wybuchła? Czyżby któryś z bogów włączył się do gry? I ciekawe co teraz zrobią Will i Thalia? Wera
OdpowiedzUsuńPS. Szybko dodaj nowy rozdział chcę zobaczyć jakie kuku zrobil sobie Percy! ;-)
PS2. Jeśli chodzi o tego boga to stawiam na Posejdona! Wera
OdpowiedzUsuńBardzo lubię twój styl pisania i to, że nawet pisząc o poważnych momentach, potrafisz wpleść w opowiadanie humor.
OdpowiedzUsuńLubię twoją Reynę. Naprawdę, jest świetna- ma w sobie to coś. Niby jest taka jak w książkach, ale jednak jest inna. Ale tak pozytywnie inna. Jej i Scypionowi nic się nie stanie, prawda?
Fobos jest świetny. Po prostu świetny :)
Postać Mii mnie zainteresowała. Towarzyszka Reyny z czasów wyspy Kirke? Ciekawe... Pojawi się kiedyś, prawda? :)
Rozdział naprawdę świetny :)
Pozdrawiam :)
Kocham Twojego bloga. Mam nadzieje, że niedługo pojawi się nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie☺