Annabeth zawsze zastanawiała się, jak to jest latać. I wcale
nie miała na myśli samolotu czy helikoptera. Tym drugim to nawet potrafiła
sterować. Ale nie chodziło o to.
Jason potrafił latać. To było raczej na zasadzie
kontrolowania wiatrów, ale jednak unosił się w powietrzu. Nie było to co prawda
realistyczne i umysłowe podejście do tematu, bo bogowie rządzili się swoimi
prawami i herosi rodzili się z niezwykłymi umiejętnościami. A skoro Jason to
syn Jupitera, taka zdolność jest jak najbardziej na miejscu.
Pamiętała, jak parę lat temu Grover Underwood, przyjazny
satyr, ubrał latające trampki Hermesa. Latał, ale omal nie zapłacił za to
wysokiej ceny.
Latała już na pegazach, a Percy i Thalia opowiadali jej o
latającym rydwanie Apolla, który tak na marginesie prowadziła wtedy córka
Zeusa. Annabeth spadła nawet z wysokiego klifu, gdy została porwana przez
Mantikorę.
Jednak to wszystko nie miało porównania z tym.
Annabeth i Percy spadali prosto w najczarniejszą otchłań. Do
Tartaru.
„ Dopóki będziemy
razem….” – przysięga Percy’ego huczała jej w uszach, gdy chłopak puścił się
półki skalnej i zniknęli w przepaści. Przez chwilę słyszała jeszcze rozpaczliwe
wołanie Hazel, a potem krzyk ucichł, gdy Percy otoczył ją w locie ramionami.
Może to była jej wyobraźnia albo głupi żart bogów, ale umysł podsunął jej obraz
innego dziecka Ateny z tragiczną historią.
Jej idol i wzór, Dedal swoją opowieść również kończył lotem.
Stracił wtedy jedynego, ukochanego syna, Ikara. Annabeth osobiście spotkała
starożytnego herosa, jednak jego losy ciągle dążyły do Ikara. Z gorzkim
smutkiem uświadomiła sobie, że laptop, który od niego otrzymała również zniknął
i zapewne roztrzaskał się o dno Tartaru.
Nie wiedziała ile czasu już tak lecieli w dół. Może parę
minut, może kilka dni. Ciśnienie naciskające z każdej strony powodowało
straszliwy ból uszu, jednak zdołała usłyszeć krzyk Percy’ego.
- Annabeth! Spróbuj skierować się w lewo, do tej wody!
Zdążyła już sobie uświadomić, że umrą, roztrzaskując się o
trujące skały mrocznej otchłani. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy to byłby
taki straszny koniec? Zginęłaby razem ze swoim ukochanym, otulona jego
ramionami. Skoro miała umrzeć, dobrze, że on będzie przy niej. Jednak krzyk
Percy’ego dodał jej trochę nadziei. Woda to jego żywioł, a tam w dole widziała
wyłaniający się strumień czarnej rzeki.
To jest Tartar, tu nic
dobrego na ciebie nie czeka- szeptał jej umysł. Znajome mrowienie
wyczuwalne w brzuchu sprawiło, że zmusiła się do myślenia. Zawsze tak się z nią
działo, gdy zamierzała podjąć ryzyko albo ważną decyzję. Tutaj miała jedynie
możliwość wybrać rodzaj swojej śmierci: roztrzaskanie o skały albo utonięcie w
trujących wodach Tartaru.
Żadna z tych opcji nie napawała optymizmem.
Zdecydowanie wolała podjąć ryzyko. Przywykła już do
szalonych pomysłów swojego chłopaka, ale ufała mu w stu procentach. Mieli za
sobą wiele wspólnych przygód, działali zawsze razem.
- Odsuń się ode mnie i trzymaj tylko za ręce! Nakieruję nas
do rzeki!
Percy widocznie zrozumiał jej plan, bo dał jej szybkiego
całusa w usta i odchylił się od niej na wyciągnięcie ramion. Teraz spadali jak
kaskaderzy spadochronowi. Annabeth złożyła nogi i puściła jedną rękę Percy’ego.
Nakazała chłopakowi, by ułożył się równo z nią po jej prawym boku. Tymczasem
ona zaczęła machać lewym ramieniem jak dziecko uczące się pływać. Parę chwil
wystarczyło, by zaczęli opadać na lewą stronę. Przechyliła się także ciałem do
przodu, przez co opadali trochę szybciej. Zerknęła na Percy’ego i zobaczyła, że
patrzy na nią z uśmiechem.
- Kolejny szalony pomysł Annabeth Chase i Percy’ego
Jacksona- westchnęła Annabeth.- Percy…kocham cię. Może to wariactwo, ale cieszę
się, że tu ze mną jesteś. Rób co zamierzasz, ufam, że dasz radę.
- Na Herę! Ja też cię kocham, Annabeth.
I puścił ją, jednocześnie kierując dłonie ku czarnej rzece,
która zbliżała się niebezpiecznie szybko. Zamknął oczy i wymamrotał coś pod
nosem. Piekielna woda zawrzała i wystrzeliła strumieniami do góry, ku dwójce herosów.
Annabeth zdążyła nabrać powietrze i zatrzymać je w płucach, kiedy wodny gejzer
zmoczył ją i wziął w posiadanie. Może Percy i panował nad wodą, jednak ona
musiała się sporo napracować, by nie runąć prosto w trującą toń. Gejzer
podtrzymywał jej zmęczone i obolałe ciało, więc zmusiła się do kolejnego
wysiłku. Wiedziała, że teraz nadeszła jej rola w tym szalonym planie.
Choć wcale nic nie uzgadniali.
Gdzieś po prawej słyszała krzyki Percy’ego. Mimo otępienia,
które powodowała złamana kostka, Annabeth nakłoniła się do wymyślenia
błyskotliwego rozwiązania. Tak to właśnie działało w ich związku. Percy działał
impulsywnie i szybko, ale prędzej czy później jego morskie oczęta kierowały się
na nią. To była jej rola- nieustanne ratowanie Perseusza Jacksona.
Zobaczyła dno przepaści, a raczej ląd dla głupich,
zbłąkanych półbogów, którzy na skutek ratowania wielkiego posągu zmuszeni
zostali do udziału w wycieczce do Tartaru.
Annabeth wiedziała, że ta podróż ma bilet w jedną stronę. A
jeśli chcieli się stąd wydostać, zdawała sobie sprawę, że to ona musi zadbać o
uzyskanie karty powrotnej, choćby mieli zostać pasażerami na gapę. W końcu była
córką bogini mądrości.
Pewien plan zaświtał jej w głowie. Zerknęła na swoją nogę i
ucieszyła się w duchu. Niemal wyczuwało się w tym sarkazm, kiedy oderwała od
kostki tą piekielną pajęczynę, która ją tu ściągnęła. Lina była lepka, ale
wytrzymała. Przewiązała się pajęczyną w pasie i podała jeden koniec Percy’emu.
- Złap! Tylko na chwilę, aż opuszczę się tam, na brzeg
skalny. Potem ja cię pociągnę za mój koniec!
Percy był już wyczerpany utrzymywaniem wodnego gejzera, ale
pokiwał głową i chwycił lepką linę. Nie czekając ani chwili, Annabeth
zeskoczyła z niezwykłą gracją i złapała się odstającego występu skalnego, by
zwolnić trochę siłę pędu. Parę sekund i kilka zdartych paznokci do krwi później
już leżała na gorących skałach. Mimo promieniującego bólu w kostce, szybko
zerwała się na nogi i stanowczo, choć powoli naciągała pajęczynę, by Percy mógł
zejść. W miarę jej wysiłku gejzer opadał, aż wreszcie oboje spoczęli ciężko na
plecach i sapali głośno ze zmęczenia. Percy złapał ją za rękę i bawił się nią w
uspokajającym geście, a ona zerwała z siebie tą przeklętą pajęczynę.
- Kto by pomyślał, że pajęczyna Arachne nas uratuje-
westchnęła Annabeth.
- No wiesz…co nas nie zabije, to nas wzmocni- mruknął Percy.
Leżeli na brzegu piekielnej rzeki, właśnie uratowali się od
niechybnej śmierci, a przed nimi rozciągała się nieciekawa perspektywa błąkania
się po Tartarze, aż w końcu odnajdą Wrota Śmierci. Znaleźli się w niezłym
bagnie, a ona…wybuchła śmiechem. Percy zamrugał oczami, ale po krótkiej chwili
zaskoczenia sam do niej dołączył. To był ich sposób na odreagowanie. Raz w
Obozie Herosów, tuż po tym jak pocałowali się po raz pierwszy, trenowali na
ognistej ściance. Jak to na Perseusza przystało, właśnie w takich chwilach
podejmował ważne rozmowy. Zapytał ją wtedy, czy opowie mu całą historię
znajomości z Lukiem i Thalią. Otworzyła się przed nim, a potem on opowiadał jej
o każdym spektakularnym wydaleniu ze szkoły. Leżeli na trawie i rechotali,
musiał ich słyszeć każdy obozowicz. A kiedy podeszła do nich Clarisse z Thalią
u boku, niemal popłakali się ze śmiechu, kiedy córka Aresa powiedziała, że są
gorsi niż Grover śpiewający pod prysznicem piosenki Lady Gagi.
Kiedy ich oddechy się ustabilizowały, postanowili znaleźć
jakąś drogę naprzód. Udało im się w miarę bezpiecznie wylądować, ale przebywali
w krainie potworów, których swoją drogą powybijali całkiem sporo. Na każdym
kroku czyhało na nich zagrożenie. Odeszli od rzeki i skierowali się w stronę
majaczącego otworu w obsydianowych, wilgotnych skałach. Wyglądało na to, że to
jest jedyna możliwość, by pójść dalej w przeciągu kilkuset metrów. Kiedy
podeszli bliżej, okazało się, że otwór jest na tyle duży, by wleciało przez
niego małe osobowe auto.
I tak chyba było, bo skąd niby w Tartarze miałby znaleźć się
czerwony fiat mini? Naprawdę, samochód stał sobie na skałach i jakby czekał na
kogoś, kto go odpali. Czerwona karoseria była wgnieciona na tylnych drzwiach, a
lusterka i szyba od strony pasażera były wybite. Percy zmarszczył zabawnie nos
i spojrzał na Annabeth, wysoko unosząc brwi.
- Dlaczego mam wrażenie, że ten fiat nie znalazł się tu przypadkiem?
Robią sobie z nas jaja?
- Och, bogowie. Umiesz prowadzić, Percy? Znaczy, wiem, że
umiesz. Ale to są naprawdę ekstremalne warunki.
- O nic się nie martw. Prowadziłem auto babci Franka, kiedy
uciekaliśmy przed ogrami w Kanadzie. Jak widać, jestem całkiem niezły za
kółkiem.
No dobra, może nie powinna go o to pytać. Ucieczka przed
ogrami? Westchnęła, zrezygnowana. Mogła się tego spodziewać, w końcu to Percy.
A poza tym podróż samochodem była kusząca. Bo niby jak, na Atenę, miała włóczyć
się po Tartarze ze złamaną kostką i otępieniem? Jej chłopak jest kochany, ale
to ciągle Glonomóżdżek.
- Dobra, ty prowadzisz.
- Ekstra. Tylko…nie mam kluczyków.- spojrzał w górę, jakby
czekał na deszcz samochodowych kluczy.
- Przestań, Glonomóżdżku- jęknęła Annabeth, gdy ruszyła w
stronę auta. Ból ciągle promieniował. Przyjrzała się z uwagą znalezisku i
położyła dłoń na przedniej klamce. Sięgnęła do kieszeni po swój sztylet
i…napotkała pustkę. Oblała ją fala gorąca, kiedy uświadomiła sobie wagę
sytuacji.
Była w piekielnym Tartarze i nie miała żadnej broni. Sztylet
zleciał razem z Arachne i laptopem Dedala. Oblizała nerwowo wargi i mocniej
zacisnęła dłoń na klamce. Ogarnęła ją niemoc i rozpacz. Z coraz większą siłą
wyżywała się na aucie, aż w końcu poczuła dobrze znane, ciepłe ramiona
Percy’ego. Kiedy ją przytulił, rozszlochała się. Percy gładził ją po włosach i
szeptał uspokajające słowa do ucha.
- Już dobrze?
- Nic nie jest dobrze, Percy. Wylądowaliśmy w piekle pełnym
potworów, którzy chcą nas zabić. Niedawno walczyłam z wielkim pająkiem, a moja
kostka cholernie boli. Na dodatek zgubiłam mój sztylet i laptop. Och, nie
zapominaj, że moja matka doznała obłędu i uważa mnie za okropną córkę. A ty…
- Jestem tu, obok ciebie.- Obrócił ją w ramionach i spojrzał
głęboko w oczy.- Dopóki jesteśmy razem, damy radę. Pamiętasz?
- Wiem, Percy. Wiem.- Czuły pocałunek zbił trochę gorączkę,
która trawiła ciało Annabeth. Percy zawsze wiedział co robić, gdy wpadała w
swoje nastroje. Znał każde jej oblicze. Te waleczne, inteligentne, sentymentalne
i uczuciowe. Wiedział nawet, że jest wielką fanką oliwek i muzyki country. Byli
zgranym zespołem, dziękowała bogom, że jej go zesłali.
- Eh, Annabeth. Zdaje się, że chciałaś otworzyć tego fiata.
Nie mam pojęcia jak, ale musimy się stąd zmywać.
- Daj mi twój miecz. Nie tylko ty znasz bajeranckie
sztuczki, Glonomóżdżku.
Percy uśmiechnął się szeroko i wyciągnął swój magiczny
długopis. Podał go jej, a ona zgrabnie przeszła do czynu. Przez rozbitą szybę
wprowadziła ramię do środka samochodu, a ostrze Orkana skierowała do zamka.
Zamknęła oczy i skupiła się na zadaniu. Po chwili uśmiechnęła się, gdy zamek
kliknął. Sycząc z bólu usiadła na miejscu kierowcy i odchyliła dywanik, by
dostać się do kabli od pedałów. Zwinnie połączyła je w znany schemat i otarła o
siebie trzy razy.
Niemal zawyła ze szczęścia, gdy silnik zaryczał znajomo.
Percy zaśmiał się jak wariat i ukucnął przy niej.
- Jak…?
- Luke mnie nauczył. No wiesz…nie bez powodu był ulubieńcem
Hermesa.- Oczy Percy’ego zwęziły się odrobinę, ale po chwili uśmiechnął się
szeroko i cmoknął ją w policzek.
- Powoli kończą mi się na ciebie określenia. Do mojej listy
mogę dopisać, że masz zadatki na złodziejkę bryk.
- Prowadzisz listę zalet i wad Annabeth Chase?- spojrzała na
niego z niedowierzeniem.
- No…raczej zalet. Za nic nie mogę dopatrzyć się wad. Chyba
jesteś moim ideałem.
- Dobra odpowiedź. Bardzo dobra- tym razem to ona dała mu
całusa w policzek, gdy wychodziła z auta. Percy usiadł na fotelu kierowcy i
przygotowywał się do jazdy, kiedy ona z wyraźną ulgą sadowiła się obok na
miejscu pasażera. Po chwili samochód stoczył się ze skały, kiedy ruszyli w
podróż.
- Nie wierzę, że to się dzieje. Jak gdyby nigdy nic jeździmy
sobie po Tartarze.
- Percy, ty i ja możemy pochwalić się barwną historią.
Będzie co opowiadać dzieciom.- Nagle Annabeth stała się niezwykle senna, nie do
końca zdawała sobie sprawę z tego, co mówi. Percy westchnął i spojrzał na nią z
dziwnym błyskiem w oku.
- Odpocznij, dobra? Wiele przeszłaś, a ja dam sobie rad…
- PERCY!UWAŻAJ!
Annabeth krzyknęła ostrzegawczo i szarpnęła za kierownicę,
by skręcili mocno w prawo. Kiedy tylko wyjechali na szerszą przestrzeń
rozciągającą się daleko w dal, prosto na ich samochód zleciał wielki, ciemny
kształt. Rozległ się ohydny odgłos uderzenia.
- Chyba coś przejechaliśmy- wysapał Percy.
- No nie gadaj, geniuszu- Annabeth wywróciła oczami, ale
czujnie patrzyła przed siebie. Kiedy zmrużyła powieki i wytężyła wzrok, udało
jej się dostrzec ogromne, wijące się cielsko. Cielsko z ośmioma owłosionymi
odnóżami…
- Arachne- pisnęła dziwnie zmienionym głosem.
- Co? Ale myślałem, że….na Hadesa, co za paskudztwo!
Annabeth jak sparaliżowana patrzyła, jak Percy błyskawicznie
wyskakuje z czerwonego mini i dobywa świecącego Orkana. Arachne widocznie
poprzysięgła sobie, by wyjątkowe dziecko Ateny stało się jej posiłkiem. Tym
razem napotkała opór w postaci rozjuszonego syna boga mórz.
- Zostaw ją, Miss Horror! Zapraszam do tańca!
Nigdy nie zwracała uwagi na to, co jej chłopak krzyczy
podczas walki. Teraz jednak przyznała, że jego teksty z powodzeniem zajęłyby
miejsca w czołowej dziesiątce Najlepszych Okrzyków Bojowych Dla Herosów XXI
wieku. Pierwsze miejsce przyznałaby Leonowi. I Thalii. No i Clarisse. Tak, to
by było ciekawe…Stop! Ta chwila głupiego zamyślenia wytrąciła ją z
paraliżującego strachu i pozwoliła obeznać się w sytuacji.
Arachne i Percy. Czy też raczej Percy i Arachne, bo jej
ciężko myślący chłopak brawurowo wywijał Orkanem siekając cielsko potwora i
wykrzykiwał coś o szurniętej Herze i roli kleja, który spaja całą siódemkę.
Matka pająków syczała i skakała z miejsca na miejsce, unikając przeklętego
ostrza. Z każdą chwilą zbliżali się ku krawędzi skały, a Annabeth zdawała sobie
sprawę, że ta droga prowadzi do tej przeklętej rzeki, którą niedawno opuścili. Wiedziała
też, że Percy już opadał z sił i długo nie wytrzyma bez jej pomocy.
Znowu musiała uratować Perseusza Jacksona. No, ale to było
całkiem przyjemne, zwłaszcza sposób na okazanie jego wdzięczności. Ale co miała
zrobić bez broni? Nagle przypomniała sobie pierwsze słowa Chejrona.
Wszystko może być
bronią, dziecko. Jeśli mądrze użyjesz danej rzeczy, może uratować ci życie.
Wykorzystaj swoją mądrość, córko Ateny.
Wszystko może być bronią…nawet zdewastowane czerwone mini,
które przypadkiem wylądowało w Tartarze. Przełykając łzy bólu, najszybciej jak
mogła usadowiła się za kierownicą i krzyknęła głośno, wciskając pedał gazu.
Jej głos rozproszył walczących, jednak to Percy szybciej
zrozumiał, co się dzieje. Rzucił się na Arachne, zmuszając ją do skoku bliżej
krawędzi skały. Rozpędzone mini z pełna prędkością wleciało na ogromne cielsko
potwora. Annabeth w ostatniej chwili wykręciła kierownicą ostro w prawo. Percy
w akcie desperacji rzucił Orkanem, który wbił się w głowę Arachne. Siła
uderzenia zrzuciła ją ze skały, a miecz dokończył dzieło zniszczenia. Spadający
potwór rozsypał się w proch i zniknął w trujących wodach piekielnej rzeki. Mini
prowadzone przez Annabeth odjechało na bezpieczną odległość, a Percy zerwał się
z gorących skał i pędem ruszył ku swojej dziewczynie.
- Annabeth! Nic ci nie jest?- była tak wyczerpana, że musiał
złapać jej omdlałe ciało i ułożyć na tylnym siedzeniu. Jej kostka wyglądała
okropnie, a kolejne starcie w Arachne musiało bardzo nadwerężyć jej nerwy.
Wiedział, że paniczne bała się pająków. Powietrze było gorące, jak w prawdziwym
piekle. Nic nie jedli, odkąd rozdzielili się w Rzymie na grupy. W plecaku
Annabeth znalazł ostatnią porcję ambrozji, lecz bez wahania wcisnął ją
protestującej dziewczynie.
- Moje rany są czysto powierzchowne, mam tylko oparzenia od
gorących skał.- powiedział, gdy znowu ruszyli w przerwaną podróż.- Ta dolina
nie wygląda ciekawie, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Prześpij się,
wyglądasz okropnie.
Nie miała sił, by się buntować. Nie lubiła, gdy ktoś mówił jej,
co ma robić. Ale, na bogów, to Percy. Jej kochany Percy, który zawsze się o nią
martwił. Monotonne mruczenie silnika w końcu ją znużyło. Parę chwil później już
zapadała się w objęciach Morfeusza.
Bardzo ją zdziwiło, gdy jej spokój zakłóciła niewyraźna
postać Hadesa wyłaniającego się zza mgły sennej.
A więc mamy pierwszy odcinek nadawany z Tartaru :D
Co myślicie? Gwoli wyjaśnienia, wreszcie udało przeczytać mi
się Dom Hadesa. Wersja Ricka jest niesamowita, jednak postaram się przekazać
wam mój pomysł. Z szacunku dla autora i dla jego idei Przepowiedni Siedmiorga,
pewne rzeczy się pojawią, jak w oryginale. Mogę wam zdradzić, że pojawi się
tytan Bob, jednak przygotowałam dla niego ciekawy motyw, który złączy się w
pewien sposób z kochaną Kalipso i Leonem. Tak, ten wątek również będzie ;)
Nigdzie nie widzę zakładki "Powiadomienia"/"Spam", więc piszę pod rozdziałem - zostałaś nominowana do Liebster Award :>, Szczegóły znajdziesz tutaj. (+ jeszcze do Ciebie wpadnę, żeby napisać coś dłuższego o opowiadaniu, bo naprawdę świetnie piszesz)
OdpowiedzUsuń