środa, 7 maja 2014

5. Stary Tyfon mocno śpi…



Leo właśnie śnił o wyborach Miss Mokrego Podkoszulka, kiedy obudził go wrzask Jasona. Zerwał się na równe nogi, wystraszony. Nie, wcale nie przyśniła mu się Piper w krótkich spodenkach i kowbojskim kapeluszu, ani Thalia Grace strzelająca do balonów z wodą, ani mroźna księżniczka Chione, która tak długo pluskała się w fontannie, że zamarzła i stała się ozdobną figurą.
- Wszystko w porządku, koleś?- mruknął Jason, marszcząc brwi.- Znowu tulisz się do Nike.
Leo zamrugał kilkakrotnie, odganiając resztki snu. Faktycznie, od czasu opuszczenia Rzymu niemal każdą noc spędzał w luku towarowym, by być jak najbliżej sterowni. Dużo czasu poświęcał na rozpracowanie tajemnicy zamkniętej w wielkim posągu Ateny Partenos, którego Annabeth uratowała z pułapki Arachne.
Chcąc nie chcąc, ciągle obwiniał się o ten nieszczęsny wypadek w podziemiach Rzymu. Tak jak powiedziała Nemezis, jego wybory zaważyły na misji, a cenę za to zapłacili Percy i Annabeth, gdy spadli do Tartaru. Pozostała część Wielkiej Siódemki także z czasem markotniała, jednak tylko Leo zamknął się w sobie i pracował od rana do nocy.
Trzy dni. Tyle wytrzymał, aż w końcu Hazel i Frank siłą zawlekli go do mesy, by odpoczął. Siedząc w zamknięciu, jego bujna wyobraźnia dała mu w kość, podsuwając obrazy martwych przyjaciół i wredną Ziemistą Buźkę, która śmiała się z niego tak, aż żwirowe zęby rozsypały się w proch. Uh, Gaja z pewnością nie wygrałaby wyborów Miss Mokrego Podkoszulka. Dlatego przeniósł się do luku bagażowego i prowadził ciekawy dialog z Wielką Mamuśką Annabeth.
- Wszystko trybi, Jason. Dzięki za troskę. Dlaczego przerwałeś mi sen o…no, czemu tak wrzeszczysz?- Zdążył ugryźć się w język. Tę część mógł sobie darować. „ Hej, stary! Śniłem o twojej lasce i siostrze w mokrych koszulkach!” raczej nie było dobrą formą powitania.
- Mówiłeś, że potrzeba czterech dni, by dopłynąć do Sycylii. No, właśnie rozpoczął się czwarty. Chodź na śniadanie, trzeba omówić plan działania.
„Plan działania” zadziałał na Leona jak dotknięcie elektrycznej włóczni Clarisse. Szybko ruszył do ich standardowego miejsca spotkań, nie bacząc na zdziwionego przyjaciela. Kiedy obaj wkroczyli do jadalni, prawie wszyscy zamilkli. Ciche beknięcie trenera Hedge’a zachęciło do podjęcia rozmowy.
- Jakieś nowe wieści?- Leo zwrócił się do Hazel i Nica, którzy tej nocy objęli patrol przy sterze.
- Twój pomysł był dobry.- Mruknął syn Hadesa.- Już widać lądy Sycylii, udało nam się też ominąć duchy Apenin, kolejnych dzieciątek Gai.
- Mimo, że nie ma z nami Percy’ego, widocznie Posejdon czuwa nad Argo II.- burknęła posępnie Hazel. Ona także bardzo przeżyła upadek Annabeth i jej chłopaka.- Droga morska wydaje się najbezpieczniejsza.
- Pipes? Lusterko coś ci powiedziało?
Córka Afrodyty skrzywiła się delikatnie. Nie znosiła zerkać w Kathoptis, ale wiedziała, że sztylet może pomóc im w misji. Wizje były przerażające, jednak pozwoliły na podjęcie pewnych decyzji i opracowanie prawdopodobnych wydarzeń.
- Obrazy nie są zachwycające.- rzuciła sztylet na stół, by reszta załogi mogła zobaczyć to, co ona.
 Clarisse la Rue rozmawiającą z delegacją rzymską. Thalia Grace trzymająca Reynę, która zwisała z urwiska. Argo II lecące podczas pełni księżyca. Will Solace, blondwłosy syn Apolla, uciekający przed pożarem. I wreszcie ruiny Partenonu w Atenach. Cały pokaz kończyły dwie postacie: Annabeth w dopasowanej zbroi i nieznajomy młodzieniec z jasną burzą loków na głowie.
- Wygląda na to, że Grecy i Rzymianie w końcu się spotkali- beknął trener.
- Tak, ale chyba nie toczą wojny. Jeśli dobrze zrozumiałem, Thalia i Reyna podejmą współpracę.
- Jason ma rację. Przynajmniej ten problem mamy z głowy.- Nico westchnął, wyraźnie zmęczony.- Zainteresowała mnie inna rzecz. Na samym końcu Annabeth była w pełnej zbroi. To znaczy, że wydostanie się z Tartaru.
Nikt nie zwrócił uwagi na użycie przez niego liczby pojedynczej. Sztylet pokazał tylko córkę Ateny, o Percym ciągle nic nie wiedzieli.
-Ekhm…Leo- Frank odchrząknął nerwowo, przerywając ciszę.- Dlaczego tak w ogóle płyniemy na Sycylię?
- Co? Och…No, Argo II ciągle nie jest w najlepszym stanie. Skoro już tu jesteśmy, wykorzystam okazję. Wulkan Etna to jedna z największych kuźni mojego ojca. Mógłbym ulepszyć statek i rozpracować kulę Archimedesa.
- Wszystko pięknie, ale….- Nico był wyraźnie spięty.- Wiesz, że Sycylia to więzienie Tyfona, prawda? W wojnie z tytanami bogowie ledwo go pokonali. Lepiej nie budzić go znowu.
- Tyfon? To jakiś bóg od instalacji łazienkowych?
- Tyfon to syn Gai i Tartara- wyjaśniła Piper.- Wściekła się na Zeusa za zamknięcie gigantów, więc razem z Tartarem zrodziła potwora, który wzrostem i siłą przerastał wszystkich. Podobno jego oczy miotają płomienie. Annabeth opowiadała kiedyś, że bogowie uwięzili go pod Sycylią, by Posejdon i Hefajstos mieli na niego oko.
- Ummm…to trochę krzyżuje nam plany. Ustawiłem ster na Cieśninę Mesyńską. Skoro Posejdon ma nas w opiece, to możemy tam zacumować. Muszę dostać się do Etny, inaczej nie dolecimy do Aten w jednym kawałku.
- Jeśli Tyfon się przez nas obudzi, w ogóle nie dolecimy do Grecji- bąknęła Hazel.
- Dzięki za okazanie wielkiego optymizmu, kochaniutka. W każdym razie, mój statek musi być zreparowany. Podejmijcie mądrą decyzję.
Zapadła cisza, nawet trener nie śmiał się odezwać. Frank rozejrzał się nerwowo po jadalni, jakby kogoś szukał. Leo wiedział, że właśnie w tej chwili najbardziej odczuli brak Annabeth. Była mózgiem całej siódemki i to głównie ona podejmowała decyzję o dalszych działaniach. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale cicho zgadzali się, że córka Ateny wybrana została na ich przywódczynię. Ani Percy, ani Jason, ani opiekuńczy satyr nie negowali jej zdania.
- Powinniśmy spróbować- odezwała się w końcu Piper.- Jeśli Leo ulepszy statek, znacznie szybciej znajdziemy się w Grecji. Nie powinniśmy marnować czasu, kiedy Annabeth i Percy…
- Świetnie, co proponujesz?- Leo uśmiechnął się zachęcająco do przyjaciółki. Była zdenerwowana, ale w oczach czaił się płomień determinacji.
- Sycylia to jest nasz awaryjny przystanek. Trzeba wybrać kolejny cel podróży. W międzyczasie troje z nas pójdzie na zwiedzanie Etny. Leo, ty prowadzisz, więc wybierz kogoś. Reszta naradzi się nad następnym miejscem.
- Frank, staruszku, myślę, że w starciu z Tyfonem twoja zwierzęca natura świetnie się nada. Jeśli ten stwór jest naprawdę taki wielki i silny, wolałbym mieć cię przy sobie. Przydałby się też ktoś ogarniający sprawy mechaniczne.- sposępniał trochę. Już chciał wołać Annabeth, bo to z nią potrafił przedyskutować cały dzień o budownictwie i maszynach silnikowych. Niestety, musiał wybrać kogoś innego. Jego oczy spoczęły na Piper, która bezlitośnie dźgała widelcem swojego naleśnika.- Ty też z nami pójdziesz, McLean. Jest środek lata, Etna pewnie roi się od turystów. W razie kłopotów użyjesz swojego spadku po mamusi.
Piper dała sobie spokój z jedzeniem. Spojrzała najpierw na Leona, potem na Franka, a na końcu zerknęła na Jasona.
- Ile czasu planujesz zostać na wyspie, Leo? Nie powinniśmy marnować czasu.
- Jeśli szybko ogarniemy kuźnię, naprawa powinna mi zająć jakieś dwie, trzy godzinki.
- Dobrze. Frank, będziesz w stanie się zamienić, by dolecieć do Etny?
- Pewnie tak. Zastanawiam się nad pegazem albo smokiem.
Na usta Leona mimowolnie wkradł się wesoły uśmiech, gdy wyobraził sobie potężnego Franka w roli słodkiego, latającego konika. Potem jednak skojarzył, że dzieci Afrodyty to najlepsi końscy jeźdźcy wśród herosów. Po minie Piper zgadywał, że ona także wzięła to pod uwagę.
- Pegaz będzie w sam raz. Tylko podejdź do sprawy po męsku, ok?
- Bardzo śmieszne, Valdez.- Mruknął Frank, ale ścisnął rękę Hazel i wyszedł, by przygotować się do wyprawy.
- Załatwimy to szybko. Wy w tym czasie spróbujcie skontaktować się z Obozem Herosów. Może uda się dowiedzieć, co oznaczały te wizje w sztylecie.- Piper także zbierała się do drogi.
- Tak jest, pani Kapitan- Jason uśmiechnął się do niej uroczo.
- Hej! To ja jestem szefem na tym statku! Choć pod naszą nieobecność przekazuję ci stery, trenerze.
- Świetnie. Jak dla mnie, to mógłbym załatwić tego całego Tyfona jednym strzałem z balisty.
- Żadnego strzelania. Hazel, słoneczko, przypilnuj kozłonoga, dobrze? Armaty są w opłakanym stanie. Jeszcze zrobi sobie krzywdę. Albo nam.

Ku uciesze bogów, lot na Franku był bardziej przyjemniejszy niż przejażdżka z Hazel na Arionie. Piper kurczowo obejmowała szyję pegaza o niezwykle czarnej sierści, a Leo zza jej ramienia patrzył na majaczące w dole kontury wulkanu. Postanowili wmieszać się w tłum turystów podróżujących kolejką szynową. Nie chcieli siać paniki nagłym pojawieniem się skrzydlatego konia i dwójki uzbrojonych nastolatków, dlatego Frank wylądował za dosyć pokaźnym wzniesieniem. Po krótkim odpoczynku już z normalnym Frankiem u boku wsiedli do wagonu i pojechali ku Etnie.
Powietrze było strasznie gorące, jakby wkrótce miała nadejść burza. Im wyżej się znajdowali, tym ciężej było porządnie oddychać.
- To Tyfon, prawda?- szepnął Frank, z nosem przyciśniętym do szyby.
- Tak, chyba tak.- Piper przezornie narzuciła na siebie skórzaną kurtkę, dziwnie znajomą, którą teraz zdjęła, pozostając tylko w niebieskiej bokserce.
- Czy to jest kurtka Annabeth? Pamiętam ją. Miała ją na sobie, gdy wypływaliśmy z obozu. Rachel dała jej jakieś karteczki, gdy przyszła nas pożegnać.- Leo wyszczerzył się, na wspomnienie panikującej wyroczni.
- Ja ją tylko pożyczyłam. Moja uległa zniszczeniu, gdy zalało nas w podziemiach.
- Na nas chyba już czas.- Frank delikatnie szarpnął Leona za rękaw koszuli i kiwnął głową ku wyjściu. Piper spojrzała na niego z wdzięcznością, bo powoli jej oczy stawały się dziwnie błyszczące.
Przecisnęli się przez tłum turystów, potrącając przez przypadek muskularnego faceta. Leo musiał mocno przetrzeć oczy, bo oznaki niewyspania dały o sobie znać. Gdy facet obrócił się, by ich zwyzywać, zobaczył wielkie żółte ślepia i rozdwojony język.
- Pamiętaj, Leo. Zabieramy to, co potrzebujesz i zmywamy się. Nie zamierzam śpiewać Tyfonowi kołysanki. Mimo, że posługuję się czaromową- powiedziała Piper.
- Zdaje się, że ktoś inny to robi.- Frank zatrzymał się, gdy doszli do obleganego przez turystów krateru Etny. Poprawił zsuwający się z ramienia plecak i wskazał na trzy kobiety odpoczywające w cieniu, bezpiecznie oddalone od masy zwiedzających. Każda z nich ubrana była w barwne sukienki ozdobione według motywu wiosny, lata i jesieni. Chyba coś śpiewały, bo do ich uszu dotarło ledwo słyszalne, miarowe mruczenie.
- Patrzcie. To znak Hefajstosa.- Rzeczywiście, jakieś piętnaście metrów od dziwnych staruszek wystawała skała wielkości człowieka. Uznana została za część wulkanu, ale półboskie zmysły pozwoliły na rozpoznanie Ety wyżłobionej w kamieniu.
- Jak niby mamy się tam dostać? Nawet Frank nie jest na tyle silny, by przebić się przez skały.
Leo, wiodący przeczuciem, podszedł do ściany wulkanu i delikatnie wodził po niej opuszkami palców. Gdy w końcu dojechał do znaku swojego ojca, poczuł ciepło gromadzące się w dłoni. Po chwili z jego ręki sypnęły płomienie, Eta się rozgrzała i zaświeciła na czerwono. Ze skały buchnęła para, przez co wystraszeni turyści uciekli z cichym krzykiem. Gdy dym się ulotnił, ich oczom ukazała się szczelina, która z pewnością połknęłaby człowieka.
- Frank może nie. Niesamowity Valdez tak. Panie przodem- Piper przewróciła oczami, gdy Leo uśmiechnął się, ukazując białe zęby.
Gdy tylko Frank jako ostatni wlazł do środka, szczelina zamknęła się za nim, odcinając ich od wyjścia. Chwilę potem poczuli nagły zryw wiatru. Niespodziewanie oślepiła ich czerwień płomieni, buchających z pochodni. Gdy oczy przyzwyczaiły się do zmiany scenerii, zobaczyli długi tunel, wzdłuż którego symetrycznie rozmieszczone pochodnie wyznaczyły bezpieczną drogę.
- Tędy już raczej nie wyjdziemy.- Frank całym ciałem napierał na skałę za nim, szukał też ukrytych znaków, jednak nic nie znalazł.
- Kuźnia musi być gdzieś w głębi wulkanu.- Piper zdjęła jedną pochodnię, przezornie wyciągając rękę do przodu.
- Zhang, wyciągnij swój miecz. Pójdziesz pierwszy, Piper oświeci zakręty.
- Dlaczego ja, a nie ty?
- Jestem zbyt ważny, muszę naprawić statek. Poza tym mam tylko pas z narzędziami, a kluczem raczej nie załatwię potworów.
Wyglądało na to, że szykuje się kolejna sprzeczka syna Marsa i Hefajstosa, dlatego Piper syknęła na Franka, by się ruszył. Leona zgromiła wzrokiem. Chyba zbyt dużo czasu spędza z Jasonem, skoro sypie iskry oczami.
Szli w milczeniu, dławiąc się wilgocią pomieszaną z gorącem skał wulkanicznych. Niespokojnie wchodzili w każdy zakręt, jednak jak na razie nie spotkała ich niespodzianka. Leo nawet zaczął gwizdać największy hit Obozu Herosów, kiedy niespodziewanie poczuł łokieć Piper wbijający się w jego żebro.
- Auć! Daj spokój, może nie śpiewam tak świetnie jak Will Solace, ale nie jest tak źle.
- Zobacz, nie gadaj.
Właśnie wyszli z kolejnego zakrętu, kiedy zaskoczyła ich wielka przestrzeń, ciągnąca się aż do samego krateru Etny. Kuźnia Hefajstosa działała jak w zegarku, każda maszyna na swoim miejscu, słychać było każde kliknięcie, pracę tłoków i wiatraków, a także miarowe buczenie silników. Na samym środku stał wielki piec hutniczy z grubą rurą, która swój koniec miała dopiero w kraterze. Podłoga nie wyglądała na solidną, wykonana z żeliwnych kratek odprowadzających gorącą parę głębiej w ziemię. Leon aż rozdziawił usta na widok tak wspaniałego warsztatu, ale podejrzewał, że to nie zrobiło wrażenia na córce Afrodyty.
- Pani Gaja się ucieszy. Tyle legendarnej broni wielkich herosów, poległych ku czci popierania bogów. Ten brzydal Hefajstos męczy się z Tyfonem, a my bezkarnie korzystamy z jego kuźni.
Dopiero teraz zobaczył, skąd wzięła się reakcja Piper. Tuż obok głównego panelu kontrolnego stała grupka muskularnych facetów w czarnych strojach. Gdy jeden z nich ruszył z workiem w stronę pieca, pisnął zaskoczony.
- Widzieliście?- szepnął i skulił się za Frankiem.- Ci kolesie mają rozdwojony język, wielkie żółte ślepia i obleśnie przekrzywione uszy z klapkami.
- Jak ten kark, którego potrąciłeś w wagonie.
- Też to widziałeś? Myślałem, że to sprawa niewyspania.
- Serio tylko na to zwróciliście uwagę? To sługusy Gai. Szykują dla niej broń- sapnęła zirytowana Piper.
- Kto to w ogóle jest? Jakieś mutanty genetyczne?
- Nie mam pojęcia. Za to wiem, że musimy się ich pozbyć. Jakieś pomysły?
- Jest ich pięciu, nas trzech. Muszę się dostać do panelu głównego, ojciec na pewno ma kopie zwojów od kuli Archimedesa. Zabiorę też kilka sztabek niebiańskiego spiżu i trochę wulkanicznego kruszcu.
- Czyli my musimy odwrócić ich uwagę, Frank.- Piper odgarnęła mokre włosy z czoła i rozejrzała się dyskretnie.
Broń legendarnych herosów…
- Mam plan.
- Co mam robić?- syknął cicho Frank, gdy kolejny mutant poszedł z workiem do pieca.
- Improwizuj tak, by nie uczepili się Leona.
W tej chwili, nikogo nie uprzedzając, wyskoczyła z ukrycia i głupio chichocząc ruszyła w stronę facetów. Leo zerwał się krótko po niej, przeklinając nieprzygotowane plany i zdolność Gai do rodzenia uroczych dzieci. Frank wyciągnął rękę z mieczem i przebiegł na drugą stronę, bacznie obserwując Piper.
- Dobrze, że was spotkałam, panowie. Chyba zabłądziłam, a wy jesteście tacy silni. Pomożecie mi stąd wyjść?
Leo skupił się na swojej robocie i szukał zwojów o kuli, ale nawet wiedząc o zdolności swojej przyjaciółki poczuł niezwykłą chęć rzucenia wszystkiego i zaprowadzenia jej do wyjścia. Gdziekolwiek ono było.
Piper tymczasem tak czarowała głosem, że bez problemu zbliżyła się do zmutowanych facetów. Jedną nogą szturchnęła leżący worek z bronią. Brzęk stali o podłogę chyba wytrącił potwory z transu, bo wystrzelili jęzorami w stronę dziewczyny. Piper jednak była szybsza, błyskawicznie sięgnęła po leżący miecz i uskoczyła za piec hutniczy. Po krótkiej chwili wyskoczyła z drugiej strony i dźgnęła jednego faceta, przebijając go na wylot. Teraz cała uwaga potworów skupiła się na Piper.
- Córka Afrodyty. Omamiła nas głosem. Załatwić ją!
Zanim Piper zdążyła się ruszyć, zza jednej z maszyn wyleciał Frank, z głośnym okrzykiem bojowym. Okręcił mieczem nad głową i ukucnął gwałtownie. Miecz samoczynnie skierował się w prawo, przebijając kolejnego stwora.
Z kolei Leonowi w końcu udało się znaleźć zapiski o działaniu kuli Archimedesa. Błyskawicznie zgarnął plecak Franka i biegał po warsztacie ojca jak rażony piorunem, zbierając napotkane spiżowe cegły i wulkaniczne odłamki. Pozostała trójka mutantów starała się opluć jego przyjaciół trującym jadem, ci jednak z gracją robili uniki. Wyglądało to jak ekstremalne zawody tańca irlandzkiego. Włosy Piper dymiły, ale dzielnie wymachiwała zdobytym mieczem, głównie po to, by skierować potwory ku czekającemu Frankowi.
Pozostał tylko jeden mutant, kiedy Leo w końcu napchał cały plecak i z triumfalnym okrzykiem zapiął zamek.
- Mam wszystko! Zjeżdżajmy stąd!
Głupio postąpił, teraz ostatni mutant z wściekłością ruszył na niego. Popędził ile sił do panelu głównego, by zabrać zwoje.
- Frank, przemień się! Wylecimy przez krater!
Piper rzuciła się w pogoń za mutantem, po drodze zabierając leżące sztylety. Rzucała nimi w biegu, celując w mutanta. Frank zdążył już przemienić się w pegaza, kiedy potwór dorwał Leona. Wysunął swój podwójny jęzor i już miał pluć trucizną, kiedy w ostatniej chwili świsnął miecz, odcinając język.
Leo odepchnął o siebie oślizgłe cielsko i zebrał porozrzucane zwoje. Pokonany potwór runął na główną konsolę, pokonany. Przypadkowo trącił dźwignię uruchamiającą odpływ ognia z pieca hutniczego.
- Piper, gazu! Wulkan zaraz wybuchnie!
Ostatkami sił zerwali się do biegu. Frank machał mocno skrzydłami, a kiedy pędem wskoczyli na niego, odbił się kopytami i wzbił się w powietrze. Gotujący się piec buczał głośno, gdy przelatując obok rury wylecieli na zewnątrz przez krater.
Wylądowali obok dziwnych staruszek, kiedy wybuch spowodował panikę turystów. Wrzeszcząca masa ludzi nie zwracała uwagi na mruczące kobiety w kolorowych sukienkach. Piper upuściła swój miecz, rozpaczliwie łapiąc świeże powietrze. Jedna ze staruszek podniosła go i wymierzyła w skuloną dziewczynę.
- Pipes!
Miecz przebił się przez skórzaną kurtkę, owiniętą wokół bioder. Piper krzyknęła, gdy kobieta złapała ją za nogę.
- Tyfon śpi. Eneasz. Znajdź Eneasza, córko Afrodyty.
Przerażona dziewczyna szybko uwolniła się z uścisku i mamrocąc pod nosem chwyciła wyciągniętą rękę Leona. Chłopak pomógł jej wsiąść na Franka-pegaza, a sam opiekuńczo usiadł za nią.
Kiedy wracali na Argo II, Piper wyjęła miecz i owinęła się kurtką Annabeth.
- Co to jest?- Leo zdjął z klingi doczepiony papierek.
- Wycieczki krajoznawcze. Poznaj piękno Malty. To jedna z tych karteczek Rachel.
- Malta? Co to ma do naszej misji?
- Być może tam znajdziemy tego Eneasza. Musi być ważny, skoro strażniczki Tyfona cię o to prosiły.
- W takim razie to jest nasz kolejny przystanek. Lecimy do Malty.

Ta dam! Co wy na to?
Wiem, mam zwariowane pomysły.
Pozdrawiam :D

2 komentarze:

  1. Wreszcie znalazłam chwilę, żeby wpisać Ci komentarz.
    Ale zaraz, gdzie moje maniery... Cześć, Amnezja się kłania, ogromnie się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga etc. etc. A teraz do rzeczy - zbierałam się do czytania Twojego opowiadania już od jakiegoś czasu i dopiero we wtorek udało mi się ten zamiar zrealizować. I muszę przyznać, że wciągnęło mnie jak jasny gwint, tak że wprost nie mogłam się oderwać od telefonu (który wzięłam tylko na chwilę, żeby sprawdzić, o której mam autobus) i przeczytałam wszystko ciurkiem. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Masz lekkie pióro i świetnie wszystko opisujesz; wprawdzie wkradły się drobne błędy, ale mimo wszystko... no hm. Chylę czoło i nie przesadzam ani odrobinę (rzadko zdarza mi się pisać coś takiego, więc wiesz...). Jeśli chodzi o bohaterów, może nie będę się jakoś szczególnie wypowiadała - Percy'ego czytałam trzy-cztery lata temu i nie pamiętam już, kto jaki miał charakter, ale wydaje mi się, że tu zgodność z kanonem jest zachowana; nie mam na myśli tylko Reyny, Octaviana, Hazel i Franka, bo ich kompletnie nie znam - z OH czytałam tylko Zagubionego herosa. Tak, to ja, mistrzyni formułowania myśli w jak najdłuższy sposób, w czym mogę pomóc?
    Wcześniejszych rozdziałów nie będę już komentowała (musi Ci wystarczyć, że mi się podobały), za to na temat powyższego chętnie się wypowiem. Wstęp mnie rozbroił - był absolutnie świetny. Wprawdzie nie jestem wielką fanką, Leona, ale jednak. Na pewno wolę go od Piper i Jasona. I wolałabym, żeby to Percy wyszedł z Tartaru, najchętniej sam - nie znoszę Annabeth od Złodzieja pioruna (tak jak lubię Percy'ego i Clarisse). Ciekawi mnie jeszcze, dlaczego (a raczej powinnam napisać po co) herosi mają znaleźć Eneasza - widocznie musi być ważny (i zastanawiam się, czy powinnam to wiedzieć), no i co się stanie dalej, dlatego ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny odcinek. Informować mnie nie musisz, na bieżąco śledzę swój bloggerowy interfejs.
    Ściskam i życzę weny,
    Amnezja

    Btw. jeśli masz wrażenie, że powyższy komentarz jest lekko nieskładny to nie masz racji - nie wydaje Ci się. :D
    Btw2. dzięki za odpowiedzi na moje pytania, miło się je czytało; wprawdzie wolałabym, żebyś je tu opublikowała, ale może kiedyś to nastąpi... (a, bym zapomniała, jedenaste pytanie możesz pominąć)
    Btw3. mojego bloga Ci nie polecam, nie jest szczególnie dobry ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominuję cie do LBA :) więcej u mnie http://percy-and-annabeth-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń