Leo właśnie śnił o wyborach Miss Mokrego Podkoszulka, kiedy
obudził go wrzask Jasona. Zerwał się na równe nogi, wystraszony. Nie, wcale nie
przyśniła mu się Piper w krótkich spodenkach i kowbojskim kapeluszu, ani Thalia
Grace strzelająca do balonów z wodą, ani mroźna księżniczka Chione, która tak
długo pluskała się w fontannie, że zamarzła i stała się ozdobną figurą.
- Wszystko w porządku, koleś?- mruknął Jason, marszcząc
brwi.- Znowu tulisz się do Nike.
Leo zamrugał kilkakrotnie, odganiając resztki snu.
Faktycznie, od czasu opuszczenia Rzymu niemal każdą noc spędzał w luku
towarowym, by być jak najbliżej sterowni. Dużo czasu poświęcał na rozpracowanie
tajemnicy zamkniętej w wielkim posągu Ateny Partenos, którego Annabeth
uratowała z pułapki Arachne.
Chcąc nie chcąc, ciągle obwiniał się o ten nieszczęsny
wypadek w podziemiach Rzymu. Tak jak powiedziała Nemezis, jego wybory zaważyły
na misji, a cenę za to zapłacili Percy i Annabeth, gdy spadli do Tartaru.
Pozostała część Wielkiej Siódemki także z czasem markotniała, jednak tylko Leo
zamknął się w sobie i pracował od rana do nocy.
Trzy dni. Tyle wytrzymał, aż w końcu Hazel i Frank siłą
zawlekli go do mesy, by odpoczął. Siedząc w zamknięciu, jego bujna wyobraźnia
dała mu w kość, podsuwając obrazy martwych przyjaciół i wredną Ziemistą Buźkę,
która śmiała się z niego tak, aż żwirowe zęby rozsypały się w proch. Uh, Gaja z
pewnością nie wygrałaby wyborów Miss Mokrego Podkoszulka. Dlatego przeniósł się
do luku bagażowego i prowadził ciekawy dialog z Wielką Mamuśką Annabeth.
- Wszystko trybi, Jason. Dzięki za troskę. Dlaczego
przerwałeś mi sen o…no, czemu tak wrzeszczysz?- Zdążył ugryźć się w język. Tę
część mógł sobie darować. „ Hej, stary! Śniłem o twojej lasce i siostrze w
mokrych koszulkach!” raczej nie było dobrą formą powitania.
- Mówiłeś, że potrzeba czterech dni, by dopłynąć do Sycylii.
No, właśnie rozpoczął się czwarty. Chodź na śniadanie, trzeba omówić plan
działania.
„Plan działania” zadziałał na Leona jak dotknięcie
elektrycznej włóczni Clarisse. Szybko ruszył do ich standardowego miejsca
spotkań, nie bacząc na zdziwionego przyjaciela. Kiedy obaj wkroczyli do
jadalni, prawie wszyscy zamilkli. Ciche beknięcie trenera Hedge’a zachęciło do
podjęcia rozmowy.
- Jakieś nowe wieści?- Leo zwrócił się do Hazel i Nica,
którzy tej nocy objęli patrol przy sterze.
- Twój pomysł był dobry.- Mruknął syn Hadesa.- Już widać
lądy Sycylii, udało nam się też ominąć duchy Apenin, kolejnych dzieciątek Gai.
- Mimo, że nie ma z nami Percy’ego, widocznie Posejdon czuwa
nad Argo II.- burknęła posępnie Hazel. Ona także bardzo przeżyła upadek
Annabeth i jej chłopaka.- Droga morska wydaje się najbezpieczniejsza.
- Pipes? Lusterko coś ci powiedziało?
Córka Afrodyty skrzywiła się delikatnie. Nie znosiła zerkać
w Kathoptis, ale wiedziała, że sztylet może pomóc im w misji. Wizje były
przerażające, jednak pozwoliły na podjęcie pewnych decyzji i opracowanie
prawdopodobnych wydarzeń.
- Obrazy nie są zachwycające.- rzuciła sztylet na stół, by
reszta załogi mogła zobaczyć to, co ona.
Clarisse la Rue
rozmawiającą z delegacją rzymską. Thalia Grace trzymająca Reynę, która zwisała
z urwiska. Argo II lecące podczas pełni księżyca. Will Solace, blondwłosy syn
Apolla, uciekający przed pożarem. I wreszcie ruiny Partenonu w Atenach. Cały
pokaz kończyły dwie postacie: Annabeth w dopasowanej zbroi i nieznajomy
młodzieniec z jasną burzą loków na głowie.
- Wygląda na to, że Grecy i Rzymianie w końcu się spotkali-
beknął trener.
- Tak, ale chyba nie toczą wojny. Jeśli dobrze zrozumiałem,
Thalia i Reyna podejmą współpracę.
- Jason ma rację. Przynajmniej ten problem mamy z głowy.-
Nico westchnął, wyraźnie zmęczony.- Zainteresowała mnie inna rzecz. Na samym
końcu Annabeth była w pełnej zbroi. To znaczy, że wydostanie się z Tartaru.
Nikt nie zwrócił uwagi na użycie przez niego liczby
pojedynczej. Sztylet pokazał tylko córkę Ateny, o Percym ciągle nic nie
wiedzieli.
-Ekhm…Leo- Frank odchrząknął nerwowo, przerywając ciszę.-
Dlaczego tak w ogóle płyniemy na Sycylię?
- Co? Och…No, Argo II ciągle nie jest w najlepszym stanie.
Skoro już tu jesteśmy, wykorzystam okazję. Wulkan Etna to jedna z największych
kuźni mojego ojca. Mógłbym ulepszyć statek i rozpracować kulę Archimedesa.
- Wszystko pięknie, ale….- Nico był wyraźnie spięty.- Wiesz,
że Sycylia to więzienie Tyfona, prawda? W wojnie z tytanami bogowie ledwo go
pokonali. Lepiej nie budzić go znowu.
- Tyfon? To jakiś bóg od instalacji łazienkowych?
- Tyfon to syn Gai i Tartara- wyjaśniła Piper.- Wściekła się
na Zeusa za zamknięcie gigantów, więc razem z Tartarem zrodziła potwora, który
wzrostem i siłą przerastał wszystkich. Podobno jego oczy miotają płomienie.
Annabeth opowiadała kiedyś, że bogowie uwięzili go pod Sycylią, by Posejdon i
Hefajstos mieli na niego oko.
- Ummm…to trochę krzyżuje nam plany. Ustawiłem ster na
Cieśninę Mesyńską. Skoro Posejdon ma nas w opiece, to możemy tam zacumować.
Muszę dostać się do Etny, inaczej nie dolecimy do Aten w jednym kawałku.
- Jeśli Tyfon się przez nas obudzi, w ogóle nie dolecimy do
Grecji- bąknęła Hazel.
- Dzięki za okazanie wielkiego optymizmu, kochaniutka. W
każdym razie, mój statek musi być zreparowany. Podejmijcie mądrą decyzję.
Zapadła cisza, nawet trener nie śmiał się odezwać. Frank
rozejrzał się nerwowo po jadalni, jakby kogoś szukał. Leo wiedział, że właśnie
w tej chwili najbardziej odczuli brak Annabeth. Była mózgiem całej siódemki i
to głównie ona podejmowała decyzję o dalszych działaniach. Nigdy o tym nie
rozmawiali, ale cicho zgadzali się, że córka Ateny wybrana została na ich
przywódczynię. Ani Percy, ani Jason, ani opiekuńczy satyr nie negowali jej
zdania.
- Powinniśmy spróbować- odezwała się w końcu Piper.- Jeśli
Leo ulepszy statek, znacznie szybciej znajdziemy się w Grecji. Nie powinniśmy
marnować czasu, kiedy Annabeth i Percy…
- Świetnie, co proponujesz?- Leo uśmiechnął się zachęcająco
do przyjaciółki. Była zdenerwowana, ale w oczach czaił się płomień
determinacji.
- Sycylia to jest nasz awaryjny przystanek. Trzeba wybrać
kolejny cel podróży. W międzyczasie troje z nas pójdzie na zwiedzanie Etny.
Leo, ty prowadzisz, więc wybierz kogoś. Reszta naradzi się nad następnym
miejscem.
- Frank, staruszku, myślę, że w starciu z Tyfonem twoja
zwierzęca natura świetnie się nada. Jeśli ten stwór jest naprawdę taki wielki i
silny, wolałbym mieć cię przy sobie. Przydałby się też ktoś ogarniający sprawy
mechaniczne.- sposępniał trochę. Już chciał wołać Annabeth, bo to z nią
potrafił przedyskutować cały dzień o budownictwie i maszynach silnikowych.
Niestety, musiał wybrać kogoś innego. Jego oczy spoczęły na Piper, która
bezlitośnie dźgała widelcem swojego naleśnika.- Ty też z nami pójdziesz,
McLean. Jest środek lata, Etna pewnie roi się od turystów. W razie kłopotów
użyjesz swojego spadku po mamusi.
Piper dała sobie spokój z jedzeniem. Spojrzała najpierw na
Leona, potem na Franka, a na końcu zerknęła na Jasona.
- Ile czasu planujesz zostać na wyspie, Leo? Nie powinniśmy
marnować czasu.
- Jeśli szybko ogarniemy kuźnię, naprawa powinna mi zająć
jakieś dwie, trzy godzinki.
- Dobrze. Frank, będziesz w stanie się zamienić, by dolecieć
do Etny?
- Pewnie tak. Zastanawiam się nad pegazem albo smokiem.
Na usta Leona mimowolnie wkradł się wesoły uśmiech, gdy
wyobraził sobie potężnego Franka w roli słodkiego, latającego konika. Potem
jednak skojarzył, że dzieci Afrodyty to najlepsi końscy jeźdźcy wśród herosów.
Po minie Piper zgadywał, że ona także wzięła to pod uwagę.
- Pegaz będzie w sam raz. Tylko podejdź do sprawy po męsku,
ok?
- Bardzo śmieszne, Valdez.- Mruknął Frank, ale ścisnął rękę
Hazel i wyszedł, by przygotować się do wyprawy.
- Załatwimy to szybko. Wy w tym czasie spróbujcie
skontaktować się z Obozem Herosów. Może uda się dowiedzieć, co oznaczały te
wizje w sztylecie.- Piper także zbierała się do drogi.
- Tak jest, pani Kapitan- Jason uśmiechnął się do niej
uroczo.
- Hej! To ja jestem szefem na tym statku! Choć pod naszą
nieobecność przekazuję ci stery, trenerze.
- Świetnie. Jak dla mnie, to mógłbym załatwić tego całego Tyfona
jednym strzałem z balisty.
- Żadnego strzelania. Hazel, słoneczko, przypilnuj
kozłonoga, dobrze? Armaty są w opłakanym stanie. Jeszcze zrobi sobie krzywdę.
Albo nam.
Ku uciesze bogów, lot na Franku był bardziej przyjemniejszy
niż przejażdżka z Hazel na Arionie. Piper kurczowo obejmowała szyję pegaza o
niezwykle czarnej sierści, a Leo zza jej ramienia patrzył na majaczące w dole
kontury wulkanu. Postanowili wmieszać się w tłum turystów podróżujących kolejką
szynową. Nie chcieli siać paniki nagłym pojawieniem się skrzydlatego konia i
dwójki uzbrojonych nastolatków, dlatego Frank wylądował za dosyć pokaźnym
wzniesieniem. Po krótkim odpoczynku już z normalnym Frankiem u boku wsiedli do
wagonu i pojechali ku Etnie.
Powietrze było strasznie gorące, jakby wkrótce miała nadejść
burza. Im wyżej się znajdowali, tym ciężej było porządnie oddychać.
- To Tyfon, prawda?- szepnął Frank, z nosem przyciśniętym do
szyby.
- Tak, chyba tak.- Piper przezornie narzuciła na siebie
skórzaną kurtkę, dziwnie znajomą, którą teraz zdjęła, pozostając tylko w
niebieskiej bokserce.
- Czy to jest kurtka Annabeth? Pamiętam ją. Miała ją na
sobie, gdy wypływaliśmy z obozu. Rachel dała jej jakieś karteczki, gdy przyszła
nas pożegnać.- Leo wyszczerzył się, na wspomnienie panikującej wyroczni.
- Ja ją tylko pożyczyłam. Moja uległa zniszczeniu, gdy
zalało nas w podziemiach.
- Na nas chyba już czas.- Frank delikatnie szarpnął Leona za
rękaw koszuli i kiwnął głową ku wyjściu. Piper spojrzała na niego z
wdzięcznością, bo powoli jej oczy stawały się dziwnie błyszczące.
Przecisnęli się przez tłum turystów, potrącając przez
przypadek muskularnego faceta. Leo musiał mocno przetrzeć oczy, bo oznaki
niewyspania dały o sobie znać. Gdy facet obrócił się, by ich zwyzywać, zobaczył
wielkie żółte ślepia i rozdwojony język.
- Pamiętaj, Leo. Zabieramy to, co potrzebujesz i zmywamy
się. Nie zamierzam śpiewać Tyfonowi kołysanki. Mimo, że posługuję się
czaromową- powiedziała Piper.
- Zdaje się, że ktoś inny to robi.- Frank zatrzymał się, gdy
doszli do obleganego przez turystów krateru Etny. Poprawił zsuwający się z
ramienia plecak i wskazał na trzy kobiety odpoczywające w cieniu, bezpiecznie
oddalone od masy zwiedzających. Każda z nich ubrana była w barwne sukienki
ozdobione według motywu wiosny, lata i jesieni. Chyba coś śpiewały, bo do ich
uszu dotarło ledwo słyszalne, miarowe mruczenie.
- Patrzcie. To znak Hefajstosa.- Rzeczywiście, jakieś
piętnaście metrów od dziwnych staruszek wystawała skała wielkości człowieka.
Uznana została za część wulkanu, ale półboskie zmysły pozwoliły na rozpoznanie
Ety wyżłobionej w kamieniu.
- Jak niby mamy się tam dostać? Nawet Frank nie jest na tyle
silny, by przebić się przez skały.
Leo, wiodący przeczuciem, podszedł do ściany wulkanu i
delikatnie wodził po niej opuszkami palców. Gdy w końcu dojechał do znaku
swojego ojca, poczuł ciepło gromadzące się w dłoni. Po chwili z jego ręki
sypnęły płomienie, Eta się rozgrzała i zaświeciła na czerwono. Ze skały
buchnęła para, przez co wystraszeni turyści uciekli z cichym krzykiem. Gdy dym
się ulotnił, ich oczom ukazała się szczelina, która z pewnością połknęłaby
człowieka.
- Frank może nie. Niesamowity Valdez tak. Panie przodem-
Piper przewróciła oczami, gdy Leo uśmiechnął się, ukazując białe zęby.
Gdy tylko Frank jako ostatni wlazł do środka, szczelina
zamknęła się za nim, odcinając ich od wyjścia. Chwilę potem poczuli nagły zryw
wiatru. Niespodziewanie oślepiła ich czerwień płomieni, buchających z pochodni.
Gdy oczy przyzwyczaiły się do zmiany scenerii, zobaczyli długi tunel, wzdłuż
którego symetrycznie rozmieszczone pochodnie wyznaczyły bezpieczną drogę.
- Tędy już raczej nie wyjdziemy.- Frank całym ciałem
napierał na skałę za nim, szukał też ukrytych znaków, jednak nic nie znalazł.
- Kuźnia musi być gdzieś w głębi wulkanu.- Piper zdjęła
jedną pochodnię, przezornie wyciągając rękę do przodu.
- Zhang, wyciągnij swój miecz. Pójdziesz pierwszy, Piper
oświeci zakręty.
- Dlaczego ja, a nie ty?
- Jestem zbyt ważny, muszę naprawić statek. Poza tym mam
tylko pas z narzędziami, a kluczem raczej nie załatwię potworów.
Wyglądało na to, że szykuje się kolejna sprzeczka syna Marsa
i Hefajstosa, dlatego Piper syknęła na Franka, by się ruszył. Leona zgromiła
wzrokiem. Chyba zbyt dużo czasu spędza z Jasonem, skoro sypie iskry oczami.
Szli w milczeniu, dławiąc się wilgocią pomieszaną z gorącem
skał wulkanicznych. Niespokojnie wchodzili w każdy zakręt, jednak jak na razie
nie spotkała ich niespodzianka. Leo nawet zaczął gwizdać największy hit Obozu
Herosów, kiedy niespodziewanie poczuł łokieć Piper wbijający się w jego żebro.
- Auć! Daj spokój, może nie śpiewam tak świetnie jak Will
Solace, ale nie jest tak źle.
- Zobacz, nie gadaj.
Właśnie wyszli z kolejnego zakrętu, kiedy zaskoczyła ich
wielka przestrzeń, ciągnąca się aż do samego krateru Etny. Kuźnia Hefajstosa
działała jak w zegarku, każda maszyna na swoim miejscu, słychać było każde
kliknięcie, pracę tłoków i wiatraków, a także miarowe buczenie silników. Na
samym środku stał wielki piec hutniczy z grubą rurą, która swój koniec miała
dopiero w kraterze. Podłoga nie wyglądała na solidną, wykonana z żeliwnych
kratek odprowadzających gorącą parę głębiej w ziemię. Leon aż rozdziawił usta
na widok tak wspaniałego warsztatu, ale podejrzewał, że to nie zrobiło wrażenia
na córce Afrodyty.
- Pani Gaja się ucieszy. Tyle legendarnej broni wielkich
herosów, poległych ku czci popierania bogów. Ten brzydal Hefajstos męczy się z
Tyfonem, a my bezkarnie korzystamy z jego kuźni.
Dopiero teraz zobaczył, skąd wzięła się reakcja Piper. Tuż
obok głównego panelu kontrolnego stała grupka muskularnych facetów w czarnych
strojach. Gdy jeden z nich ruszył z workiem w stronę pieca, pisnął zaskoczony.
- Widzieliście?- szepnął i skulił się za Frankiem.- Ci
kolesie mają rozdwojony język, wielkie żółte ślepia i obleśnie przekrzywione
uszy z klapkami.
- Jak ten kark, którego potrąciłeś w wagonie.
- Też to widziałeś? Myślałem, że to sprawa niewyspania.
- Serio tylko na to zwróciliście uwagę? To sługusy Gai.
Szykują dla niej broń- sapnęła zirytowana Piper.
- Kto to w ogóle jest? Jakieś mutanty genetyczne?
- Nie mam pojęcia. Za to wiem, że musimy się ich pozbyć.
Jakieś pomysły?
- Jest ich pięciu, nas trzech. Muszę się dostać do panelu
głównego, ojciec na pewno ma kopie zwojów od kuli Archimedesa. Zabiorę też
kilka sztabek niebiańskiego spiżu i trochę wulkanicznego kruszcu.
- Czyli my musimy odwrócić ich uwagę, Frank.- Piper
odgarnęła mokre włosy z czoła i rozejrzała się dyskretnie.
Broń legendarnych herosów…
- Mam plan.
- Co mam robić?- syknął cicho Frank, gdy kolejny mutant
poszedł z workiem do pieca.
- Improwizuj tak, by nie uczepili się Leona.
W tej chwili, nikogo nie uprzedzając, wyskoczyła z ukrycia i
głupio chichocząc ruszyła w stronę facetów. Leo zerwał się krótko po niej,
przeklinając nieprzygotowane plany i zdolność Gai do rodzenia uroczych dzieci.
Frank wyciągnął rękę z mieczem i przebiegł na drugą stronę, bacznie obserwując
Piper.
- Dobrze, że was spotkałam, panowie. Chyba zabłądziłam, a wy
jesteście tacy silni. Pomożecie mi stąd wyjść?
Leo skupił się na swojej robocie i szukał zwojów o kuli, ale
nawet wiedząc o zdolności swojej przyjaciółki poczuł niezwykłą chęć rzucenia
wszystkiego i zaprowadzenia jej do wyjścia. Gdziekolwiek ono było.
Piper tymczasem tak czarowała głosem, że bez problemu
zbliżyła się do zmutowanych facetów. Jedną nogą szturchnęła leżący worek z
bronią. Brzęk stali o podłogę chyba wytrącił potwory z transu, bo wystrzelili
jęzorami w stronę dziewczyny. Piper jednak była szybsza, błyskawicznie sięgnęła
po leżący miecz i uskoczyła za piec hutniczy. Po krótkiej chwili wyskoczyła z
drugiej strony i dźgnęła jednego faceta, przebijając go na wylot. Teraz cała
uwaga potworów skupiła się na Piper.
- Córka Afrodyty. Omamiła nas głosem. Załatwić ją!
Zanim Piper zdążyła się ruszyć, zza jednej z maszyn wyleciał
Frank, z głośnym okrzykiem bojowym. Okręcił mieczem nad głową i ukucnął gwałtownie.
Miecz samoczynnie skierował się w prawo, przebijając kolejnego stwora.
Z kolei Leonowi w końcu udało się znaleźć zapiski o
działaniu kuli Archimedesa. Błyskawicznie zgarnął plecak Franka i biegał po
warsztacie ojca jak rażony piorunem, zbierając napotkane spiżowe cegły i
wulkaniczne odłamki. Pozostała trójka mutantów starała się opluć jego
przyjaciół trującym jadem, ci jednak z gracją robili uniki. Wyglądało to jak
ekstremalne zawody tańca irlandzkiego. Włosy Piper dymiły, ale dzielnie
wymachiwała zdobytym mieczem, głównie po to, by skierować potwory ku
czekającemu Frankowi.
Pozostał tylko jeden mutant, kiedy Leo w końcu napchał cały
plecak i z triumfalnym okrzykiem zapiął zamek.
- Mam wszystko! Zjeżdżajmy stąd!
Głupio postąpił, teraz ostatni mutant z wściekłością ruszył
na niego. Popędził ile sił do panelu głównego, by zabrać zwoje.
- Frank, przemień się! Wylecimy przez krater!
Piper rzuciła się w pogoń za mutantem, po drodze zabierając
leżące sztylety. Rzucała nimi w biegu, celując w mutanta. Frank zdążył już
przemienić się w pegaza, kiedy potwór dorwał Leona. Wysunął swój podwójny jęzor
i już miał pluć trucizną, kiedy w ostatniej chwili świsnął miecz, odcinając
język.
Leo odepchnął o siebie oślizgłe cielsko i zebrał
porozrzucane zwoje. Pokonany potwór runął na główną konsolę, pokonany.
Przypadkowo trącił dźwignię uruchamiającą odpływ ognia z pieca hutniczego.
- Piper, gazu! Wulkan zaraz wybuchnie!
Ostatkami sił zerwali się do biegu. Frank machał mocno
skrzydłami, a kiedy pędem wskoczyli na niego, odbił się kopytami i wzbił się w
powietrze. Gotujący się piec buczał głośno, gdy przelatując obok rury wylecieli
na zewnątrz przez krater.
Wylądowali obok dziwnych staruszek, kiedy wybuch spowodował
panikę turystów. Wrzeszcząca masa ludzi nie zwracała uwagi na mruczące kobiety
w kolorowych sukienkach. Piper upuściła swój miecz, rozpaczliwie łapiąc świeże
powietrze. Jedna ze staruszek podniosła go i wymierzyła w skuloną dziewczynę.
- Pipes!
Miecz przebił się przez skórzaną kurtkę, owiniętą wokół
bioder. Piper krzyknęła, gdy kobieta złapała ją za nogę.
- Tyfon śpi. Eneasz. Znajdź Eneasza, córko Afrodyty.
Przerażona dziewczyna szybko uwolniła się z uścisku i
mamrocąc pod nosem chwyciła wyciągniętą rękę Leona. Chłopak pomógł jej wsiąść
na Franka-pegaza, a sam opiekuńczo usiadł za nią.
Kiedy wracali na Argo II, Piper wyjęła miecz i owinęła się
kurtką Annabeth.
- Co to jest?- Leo zdjął z klingi doczepiony papierek.
- Wycieczki krajoznawcze. Poznaj piękno Malty. To jedna z
tych karteczek Rachel.
- Malta? Co to ma do naszej misji?
- Być może tam znajdziemy tego Eneasza. Musi być ważny,
skoro strażniczki Tyfona cię o to prosiły.
- W takim razie to jest nasz kolejny przystanek. Lecimy do
Malty.
Ta dam! Co wy na to?
Wiem, mam zwariowane pomysły.
Pozdrawiam :D
Wreszcie znalazłam chwilę, żeby wpisać Ci komentarz.
OdpowiedzUsuńAle zaraz, gdzie moje maniery... Cześć, Amnezja się kłania, ogromnie się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga etc. etc. A teraz do rzeczy - zbierałam się do czytania Twojego opowiadania już od jakiegoś czasu i dopiero we wtorek udało mi się ten zamiar zrealizować. I muszę przyznać, że wciągnęło mnie jak jasny gwint, tak że wprost nie mogłam się oderwać od telefonu (który wzięłam tylko na chwilę, żeby sprawdzić, o której mam autobus) i przeczytałam wszystko ciurkiem. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Masz lekkie pióro i świetnie wszystko opisujesz; wprawdzie wkradły się drobne błędy, ale mimo wszystko... no hm. Chylę czoło i nie przesadzam ani odrobinę (rzadko zdarza mi się pisać coś takiego, więc wiesz...). Jeśli chodzi o bohaterów, może nie będę się jakoś szczególnie wypowiadała - Percy'ego czytałam trzy-cztery lata temu i nie pamiętam już, kto jaki miał charakter, ale wydaje mi się, że tu zgodność z kanonem jest zachowana; nie mam na myśli tylko Reyny, Octaviana, Hazel i Franka, bo ich kompletnie nie znam - z OH czytałam tylko Zagubionego herosa. Tak, to ja, mistrzyni formułowania myśli w jak najdłuższy sposób, w czym mogę pomóc?
Wcześniejszych rozdziałów nie będę już komentowała (musi Ci wystarczyć, że mi się podobały), za to na temat powyższego chętnie się wypowiem. Wstęp mnie rozbroił - był absolutnie świetny. Wprawdzie nie jestem wielką fanką, Leona, ale jednak. Na pewno wolę go od Piper i Jasona. I wolałabym, żeby to Percy wyszedł z Tartaru, najchętniej sam - nie znoszę Annabeth od Złodzieja pioruna (tak jak lubię Percy'ego i Clarisse). Ciekawi mnie jeszcze, dlaczego (a raczej powinnam napisać po co) herosi mają znaleźć Eneasza - widocznie musi być ważny (i zastanawiam się, czy powinnam to wiedzieć), no i co się stanie dalej, dlatego ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny odcinek. Informować mnie nie musisz, na bieżąco śledzę swój bloggerowy interfejs.
Ściskam i życzę weny,
Amnezja
Btw. jeśli masz wrażenie, że powyższy komentarz jest lekko nieskładny to nie masz racji - nie wydaje Ci się. :D
Btw2. dzięki za odpowiedzi na moje pytania, miło się je czytało; wprawdzie wolałabym, żebyś je tu opublikowała, ale może kiedyś to nastąpi... (a, bym zapomniała, jedenaste pytanie możesz pominąć)
Btw3. mojego bloga Ci nie polecam, nie jest szczególnie dobry ^^
Nominuję cie do LBA :) więcej u mnie http://percy-and-annabeth-story.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń