Thalia przeglądała właśnie kartę deserów, gdy tuż obok
kusząco wyglądających lodów jagodowych z dodatkami pojawiła się podekscytowana
twarz Willa Solace. Nie powiedział nic, tylko bezczelnie się uśmiechał.
Postanowiła go zignorować.
Ucieszyła się, gdy Sally pozwoliła im zostać u siebie w
barze do chwili, aż zjawi się Demodokos. Mogli ponownie się zorganizować, bo
wizyta w muzeum przyniosła im same straty. Ta nieplanowana przerwa dała też jej
chwilę na prywatną refleksję. Może i miała dość specyficzny charakter, ale
nawet ona czuła strach i obawę o losy swoich przyjaciół. Zaśmiała się cicho,
gdy profesor Chase zaciągnął nazbyt uprzejmego Willa na scenę z instrumentami.
Biedak musiał zagrać na gitarze największe rockowe ballady i słuchać śpiewania
ojca Annabeth, w którym aż nazbyt było słychać jego akcent z Teksasu. Reyna
zaszyła się w drugiej części baru i prowadziła bardzo żywą dyskusję z Paulem.
Nie wspominając o tym, że zabrali ostatnie kokosowe ciasteczka pani Jackson. Chcąc
nie chcąc, przypadło jej towarzystwo Sally. Już dawno stwierdziła, że Percy ma
szczęście mając taką mamę. Ona nie mogła się tym pochwalić. Czarnowłosa kobieta
doskonale wyczuła jej nastrój i zostawiła ją samą. Później, gdy Paul i pan
Chase pojechali na swój zlot powiedziała tylko, że w razie potrzeby będzie przy
ladzie obsługiwać klientów baru. Pozwoliła im zajadać wszystko co zechcą, a ona
od dobrej godziny wpatrywała się w kartę menu. No, wiedziała, że prędzej czy
później ktoś się do niej przyczepi.
- Samotna, zamyślona Thalia Grace. To ci dopiero.
Łowczyni westchnęła ciężko i przeniosła wzrok na
wyszczerzonego Willa.
- Czego chcesz?
- Ja? Nic, tak tylko przyszedłem.
- Yhm, a nie przyszło ci do głowy, że nie potrzebuję twojego
towarzystwa?
- Ty zawsze potrzebujesz towarzystwa, Grace. Jesteś w końcu
córką Zeusa.- Powiedział to niedbałym, niemal lekceważącym tonem. Thalia
zmarszczyła brwi i odłożyła kartę deserów.
- A co to miało znaczyć?
- Nic. Zupełnie. Tylko…
- Tylko co, Solace? Gadaj!- Warknęła. Nie lubiła, gdy ktoś
unikał odpowiedzi albo obgadywał za jej plecami.
- Nie sądzisz, że wy, dzieci Wielkiej Trójki, macie…no,
specjalne względy?
- Specjalne względy.- Powtórzyła Thalia, stukając miarowo
palcami w blat stolika.- Co masz na myśli?
- Nie zrozum mnie źle, ale…Jesteś zupełnie inaczej
traktowana niż ja, czy choćby Piper, a nawet Clarisse. Nie dajecie nam szansy
na wykazanie się. Zauważyłaś, że Chejron przywiązuje do twojego zdania
największą uwagę. Wielokrotnie twój głos był decydujący.
- O co ci chodzi, Solace?- Zapytała lekko drżącym głosem.
Choć wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Zdawała sobie sprawę, jak widzą ją
inni obozowicze. Była córką Zeusa, ale nie była głupia. Widziała, jak jej
znajomi dyskretnie przepuszczają ją w kolejkach w jadalni, czy też unikają
zwady z nią na arenie. Podejrzewała, że wielu przebywa z nią tylko dlatego, że
była Thalią Grace.
- Dobrze wiesz o co.
- Annabeth też szanują, a nie jest od Wielkiej Trójki.
- Annabeth pracowała na swoją pozycję odkąd zjawiła się w obozie.
Dziesięć lat zajęło jej, by stać się Starszyzną, Chejron długo nie puszczał jej
na misję. Aż zjawił się Percy, syn Posejdona.
- A Clarisse? Też należy do Starszyzny.
- Jest córką Aresa. Dzięki niej praktycznie udało nam się
pokonać tytanów. Sama zabiła Drakona, a wcześniej też się nieźle spisała.
Wygrała wszystkie obozowe zawody, sama zwróciła na siebie uwagę.
- Uważasz, że jesteśmy pupilami bogów.- Powiedziała wprost
coś, co tworzyło się od początku tej rozmowy.
- Ty i Percy wzbudzacie zainteresowanie. Nawet Nico widuje
się z Hadesem. Ja widziałem Apolla trzy razy. Malcolm i Jake w ogóle nie
spotkali Ateny i Hefajstosa. Jedynym znakiem, był ten z początku naszego
treningu. Uznanie.
- Do czego dążysz? Wiem, że jako córka Zeusa mam specjalne
względy. Ale co ja za to mogę? To nie moja wina. Ani Percy’ego. I Nica.
- Wiem, Thalio. Ale to niesprawiedliwe. Bogowie patrzą na
nas, gdy czegoś potrzebują. Nie robią niczego bezinteresownie.
- Chciałbyś, by to od nas zależały nasze zadania i wybory?
- Tak, dokładnie. Szkolimy się na herosów. Jednak nie
wszyscy mamy możliwość sprawdzenia się, czy zdobycia szacunku.
- Widzę, że masz swoją ideę.
- Co w tym złego, gdyby bogowie wybrali choć jednego swojego
potomka do kontaktowania się z pozostałymi? To zawsze lepsze, niż wieczna
nieobecność. To nie jest fajne, takie wybieranie najlepszych dzieci. Skoro już
muszą być wybrani przedstawiciele, niech to będzie na korzyść wszystkich. Pewnie
dlatego bogowie utworzyli Radę Dwunastu. By współpracować i pomagać sobie
nawzajem.
- Czyli…Sugerujesz, by powstała półboska odmiana rady?
- Półboska Rada Olimpijska.- Will pokiwał głową. Uśmiechał
się, a oczy mu błyszczały. On naprawdę w
to wierzy- pomyślała.
- To jest całkiem niezły pomysł, chłopcze- do rozmowy
wtrącił się nowy głos. Zachrypnięty, jakby cierpiał na poważną chorobę gardła.
Gdy Will i Thalia odwrócili się zaskoczeni, na stolik z hukiem opadła taca
kelnerska z czterema pucharkami wyśmienitych deserów pani Jackson.
W tym problem, że Sally nie było w pobliżu. A oni nie
zamawiali deserów.
Zanim zdążyli otrząsnąć się z zaskoczenia, usłyszeli
pstryknięcie palców, a zaraz potem sapnięcie i niekulturalne przekleństwo.
Trzask krzesła, czarne, splątane włosy i ta super skórzana kurtka, która była
kolejnym punktem na jej liście Reyna jest
głupia, poinformowały ją, że rzymska pretor także dołączyła do jakże miłej
dyskusji. Nie koniecznie dobrowolnie.
- W końcu się zjawiłaś, Thalio Grace. Długo kazałaś na
siebie czekać.
Pierwsze co zobaczyła, to stara, pomarszczona ręka sięgająca
po jeden z deserów. Pewnie czekoladowo- adwokatowy, wnioskując po zapachu
alkoholu. Podążając za dłonią starca, zobaczyła, że naprzeciw niej siedział
prawie stuletni starzec, z długą, srebrną brodą, przerażająco niebieskimi
oczami, które dziwnie błyszczały i osadzonymi na nosie okularami połówkami. Patrzył
się na nią, unosząc jedną brew i spokojnie zajadając lody ze swojego deseru.
- Eee…znamy się?- Może i zabrzmiało to niegrzecznie, ale
była zbyt zaskoczona, by zwracać uwagę na zasady dobrego wychowania.
- Ja cię znam. I twoich towarzyszy także. Wy też wiecie, kim
jestem.
Świetnie. Kolejny, zbzikowany starzec. Olimp powinien
zorganizować jakiś Dom Wypalonych Herosów.
- Albus Dumbledore? – palnęła Thalia, a Will parsknął
śmiechem. Nawet Reyna zdusiła w sobie wybuch radości, gdy odgarniając pasemka
włosów z czoła porozumiała się z nią wzrokiem.
- To jest Demodokos, Grace.
- Brawo, córko Bellony- uśmiechnął się starzec, odkładając
swój deser i stykając ze sobą dłonie opuszkami palców.- Niewielu potrafi mnie
rozpoznać. Choć żyję znacznie dłużej niż ta bajka o Harrym Potterze.- Prychnął,
jak obrażone dziecko.
- A więc jesteś tym gościem od Apolla, no wiesz, ten od
krwawych ofiar i w ogóle. Zamierzasz złożyć mnie na ołtarzu?- odezwała się
Thalia.
- Poczęstujcie się deserem, proszę- popchnął w ich stronę
tacę z pucharkami, dziwnym trafem dobierając ich ulubione smaki. Starzec nie
wzbudził w niej pozytywnych emocji, ale mimowolnie sięgnęła po smakowicie
wyglądający deser jagodowy.- Na mój koszt.
- Jak nas znalazłeś? I skąd wiesz, że cię szukamy?
- Jestem sąsiadem Sally Jackson. Doprawdy, miła z niej
duszyczka.
- Yhm, a jej syn to potomek Posejdona. Niesamowity zbieg
okoliczności.
- Mój los nie jest związany z Perseuszem Jacksonem,
panienko.
- A z czyim? Wy starożytni, zawsze macie jakieś
przeznaczenie, które odgradza was od śmierci- mruknęła Łowczyni, zlizując lody
z łyżeczki. Pamiętała nauki Chejrona, każda mityczna istota musi wykonać przed
śmiercią swoje zadanie.
- Z twoim, Thalio Grace.
Will ze smakiem zajadał deser z lodami karmelowo-
orzechowymi, gdy zamarł, z łyżeczką w połowie drogi do ust.
- Z jej?- zamrugał kilkakrotnie oczami.- Przecież ty jesteś
potomkiem Apolla!
- Dawno temu, jeszcze za czasów wojny trojańskiej
powiedziano, że nadejdzie taki dzień, kiedy bogowie i półbogowie utworzą
jedność, by zwalczać zło. Potomek Apolla z darem jasnowidzenia miał przedstawić
wybrańców, na których barkach spocznie ciężar wielkiej współpracy bogów z ich
śmiertelnym potomstwem.
- I rozumiem, że to ty jestem tym wieszczem- wtrąciła się
Reyna, gdy skończyła swoje lody truskawkowe.- Słyszałam o tym. O ile dobrze
pamiętam, między innymi o tym była mowa w Księgach Sybilli.
- Oczywiście, że tak. Pełnisz urząd pretora, córko Bellony.
Wiesz, jakie to ważne.
- A co ma do tego Thalia?
- Thalia Grace jest jedyną osobą, która może stanąć twarzą w
twarz z Zeusem i uświadomić mu, że bez półbogów już dawno Olimp zostałby
zniszczony. To wy podtrzymujecie wiarę w bogów.
- Ale ja…- Will utkwił w Łowczyni swoje brązowe oczy.
Widział jej obawę, co do powierzonego jej zadania. Ale wiedział, że tak musiało
się stać. Wyrocznie Rachel zawsze się sprawdzają. Nie było innej możliwości.
Wyrzuty sumienia
Wybranka Artemidy wzbudzi…
- To śmieszne!- krzyknęła Thalia, gdy zdała sobie sprawę o
czym rozmawiają.- Naszym zadaniem jest odnalezienie Ateny i nakłonienie jej do
walki z Gają.
- Jedno wiąże się z drugim. Atena jest tą boginią, która
najczęściej ratuje bogów od zagłady. Podejmuje się oryginalnych rozwiązań, nie
bacząc na dumę Zeusa. Odegra ważną rolę w wojnie z gigantami. Jeśli tylko
dotrzecie do niej na czas.
- Jak, na gacie Hadesa, mamy trafić do Aten w przeciągu
tygodnia? Gaja panoszy się wszędzie, bogowie milczą, a Przepowiednia Siedmiorga
powoli się spełnia.
- Jesteś córką Zeusa, Thalio- uśmiechnął się dobrodusznie
Demodokos, przecierając swoje okulary.- Skorzystaj z tego.
Thalia musiała przyznać, że ta śmieszna imitacja
Dumbledore’a powoli grała jej na nerwach. Ciągle wytykał jej, że jest córką
Gromowładnego, Pana Niebios, Króla Olimpu…Pana
Niebios.
- Że niby…samolot?- zamrugała, zaskoczona. To wydawało się
zbyt proste.
- Samolot. Najlepiej prywatny. Tylko dla was, by nie narażać
niewinnych śmiertelników.
- Och, no pewnie. Nie ma problemu. Zaraz zadzwonię do mojej
asystentki i załatwię odrzutowiec.- Powiedziała Thalia, uśmiechając się
szeroko. Po chwili jednak odstawiła swój pucharek od lodów, stukając głośno.-
Czyś ty zwariował? Nie mamy kasy na zwykłe bilety, a gdzie dopiero prywatny
samolot.
- To nie problem, jeśli wiesz gdzie szukać.- Demodokos wstał
i rozprostował stare kości, patrząc na zebranych herosów znacząco.- Zapraszam
ze mną. Raz, raz.
Cała trójka popatrzyła na siebie z uwagą. Wycieczka ze
zdziwaczałym staruchem składającym krwawe ofiary nie była zachęcającą ofertą,
ale nie mogli opóźniać misji. I tak stracili cenny czas w muzeum. Demodokos nie
czekając na nich podszedł do Sally Jackson zapłacić za desery. Wdał się z nią w
krótką dyskusję, podczas której kobieta zerknęła na nich z troską wymalowaną na
twarzy, ale Thalia zacisnęła zęby i kiwnęła znacząco głową w jej stronę. Nie
chciała, by Sally martwiła się o nią, choć to było całkiem miłe z jej strony.
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł, Grace.- Reyna podeszła
do niej, uważnie obserwując starca.
- Masz jakiś lepszy plan? Musimy dotrzeć do Aten i to jak
najszybciej.
- Mam przeczucie, że stanie się coś złego.
- Daj spokój- prychnęła Thalia, wykrzywiając usta w
szyderczym uśmiechu.- Boisz się starego wieszcza? Ty, pretor legionu
rzymskiego?
Widziała, jak Will wywraca oczami i kręci karcąco głową, ale
ona nie mogła się powstrzymać. Gdzieś w głębi wiedziała, że powinna liczyć się
ze zdaniem Reyny, ale na razie nie była co do niej przekonana. Nie
przepuściłaby żadnej okazji, by jej dogryźć.
- Ja się prawie niczego nie boję- mruknęła Reyna, mijając
Willa i niby przypadkowo trącając Thalię barkiem. Dołączyła do czekającego
potomka Apolla i wyzywająco patrzyła w jej stronę.
- Prawie robi wielką różnicę- mruknęła, gdy Will już był
przed nią.
Po krótkiej przejażdżce czerwonym, równie starym samochodem
Demodokosa, Thalia miała dość kotów. Nie dość, że jeden pałętał się jej pod
nogami, ulokowany pod przednim siedzeniem, to jeszcze ciągle psikała, a do
stroju Łowczyni przyczepiła się taka ilość kłaków, że spokojnie mogłaby zrobić perukę. W dodatku na wycieraczce widniała
ogromna żółta plama, która okropnie cuchnęła. Nawet odświeżacz o zapachu leśnej
świeżości nie pomógł.
- Na zdrowie- odezwał się Will, gdy znowu kichnęła. Zaraz
potem jęknął cicho, gdy Demodokos szarpnął mocno kierownicą, wymijając jakiegoś
chłopaka przechodzącego na pasach. Zdecydowanie lata świetności jego prawa
jazdy dawno minęły, a i wątpliwa była jego zdolność koordynacji i rozróżnianie
barw. Kiedy po raz dziesiąty przejechali na czerwonym świetle, Reyna sapnęła
oburzona i bezceremonialnie wgramoliła się Willowi na kolana, wyciągając rękę między
Thalię i starego kierowcę, mocno zaciągając hamulec ręczny.
- Chcesz nas pozabijać?!
Thalia znowu psiknęła, zasłaniając twarz rękawem swojej
parki Łowczyni. Przez lusterko wsteczne zobaczyła niewyraźną minę Willa, który
nie wiedział do końca co ma zrobić z tym faktem, że Reyna siedzi mu na
kolanach. Prawie się zaśmiała na głos, ale zamiast tego jedynie potężnie
kichnęła.
- A ty zainwestuj w leki antyalergiczne!
- Spokojnie, panienko- mruknął starzec, uśmiechając się do
Reyny.- Już jesteśmy na miejscu.
- Jaja sobie robisz.- Sapnął Will, a Reyna chyba zdała sobie
sprawę, gdzie siedzi, bo wyprostowała się nagle i gwałtownie wyskoczyła z
samochodu. Syn Apolla także wyszedł, poprzedzając swój ruch nerwowym
przeczesaniem włosów.
Kiedy Demodokos wyłączył auto, Thalia też otworzyła
drzwiczki i z nieodłącznym kichnięciem wyszła na zewnątrz. Robiąc pierwszy krok
nadepnęła na pałętającego się pod nogami kocura, co z kolei spowodowało jego
sykniecie i złośliwe parsknięcie Reyny. Stanęła na żwirowej drodze, a w okolicy
widziała tylko same sosny. Gdzieś w oddali słyszała szum wody i uderzanie fal o
urwisko. Gdy przyłożyła rękę do oczu, osłaniając twarz przed słońcem zobaczyła
w niedalekim oddaleniu starannie przystrzyżony żywopłot, ogromne, różowe
magnolie i piękne antyczne rzeźby wykonane z białego marmuru. Cała ta sceneria
otaczała mały, uroczy dworek wykonany na wzór starożytnych budowli, z
charakterystycznymi kolumnami przy wejściu. Na środku żwirowego podjazdu stała
lśniąca, biała limuzyna i dwa identyczne sportowe motory, z tą różnicą, że
jeden był krwistoczerwony a drugi demonicznie czarny.
- Co to za miejsce?
- To jest dwór waszego sponsora- Thalia miała powoli dość tego
dobrotliwego uśmieszku Dumbledore’a, jak nazywała w myślach starego wieszcza.
Nie znosiła tych śmiesznych zagadek i pogadanek o przeznaczeniu. Ale coś jej
mówiło, że tym razem Demodokos miał rację. Poza tym gdy podeszli bliżej a biała
karoseria limuzyny zalśniła w słońcu, w jej głowie niczym film włączyło się
wspomnienie złomowiska. Tego samego, gdzie zginęła Bianca di Angelo. Tego
samego, gdzie pojawiła się…
- Afrodyta- syknęła głośno. Gdy tylko wypowiedziała imię
bogini, usłyszeli głośny szczęk zamka. Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie
i wyszły z nich dwie postacie. Reyna zawołała Willa i zaciskając dłoń na
rękojeści swojego sztyletu podeszła do Thalii, osłaniając jej prawy bok. Solace
zrobił to samo, trzymając naciągnięty łuk po jej lewej stronie.
- No, powiedziałem wam wszystko co wiem.- Stary potomek
Apolla spojrzał na nich z udawanym żalem i zaczął cofać się w kierunku swojego
auta.- Jeszcze się spotkamy, Thalio Grace. Czas wyboru jeszcze nie nadszedł.-
Spojrzał jeszcze przez ramię na zbliżające się postacie i gwizdając na swojego
kota odjechał z piskiem opon, zostawiając ich na łaskę losu.
Gospodarze z dworku w końcu nadeszli, ukazując swoją
tożsamość. Byli niemal identyczni. Jeden z mężczyzn był wyższy i miał blond
włosy, a drugi był szerszy i chełpił się ciemną grzywą . Jednak u obojga w
oczach tańczyły znajome, żywe płomienie.
Thalia zaklęła szpetnie, popisując się znajomością starej
greki.
- Świetnie, staruch jednak złożył nas w krwawej ofierze.
- Co masz na myśli?- Will poruszył się niespokojnie,
obserwując przybyłych facetów. Thalia jednak nie odpowiedziała, bo odezwał się
blondyn.
- Proszę, proszę. Thalia Grace z obstawą. Witajcie w Dworku
Afrodyty.- Obaj zaśmiali się rubasznie, a Łowczyni skrzywiła się, wzdychając
ciężko. Kiedy spojrzała prosto w te płonące oczy, miała nieodparte wrażenie, że
strach i przerażenie duszą ją od środka.
- Fobos i Dejmos, synalkowie Aresa. Jakże niemiło was
widzieć.
Karmelek znowu nadaje! :D
Jak wam się podoba narracja Thalii? Uważam, że ta część
wyszła mi całkiem nieźle. Mamy nawiązanie do przepowiedni Rachel, no i nie
mogłam powstrzymać się od wstawienia Demodokosa vel Albusa Dumbledore’a. Swoją
drogą, wyobraźcie sobie przeżycia Thalii, Reyny i Willa, którzy jechali
samochodem z prawie ślepym starcem do Dworku bogini miłości xD
Ktoś może ma jakiś pomysł, dlaczego Demodokos przywiózł ich
do Afrodyty? :D Nie? No ja wam nie powiem ;) Ale to ma związek z wspomnianym
samolotem i pojawieniem się kolejnego znanego rodzica jednego z naszych herosów
(bezczelny spoiler, ale co tam).
No i jeszcze synalkowie Aresa…Pfff, będzie się działo.
W następnej części wracamy do Tartaru ;)
ENJOY! I KOMENTOWAĆ! :D
Bardzo mi się podoba, jak piszesz swoje opowiadanie. Rozdział świetny i nie mogę doczekać się następnego:)
OdpowiedzUsuń