Annabeth płonęła na stosie.
Ręce i nogi przywiązane miała do wysokiego dębowego pala, a
wokół niej, w okręgu postawione były naostrzone włócznie nasączone olejem.
Czerwony ogień buchał wysoko, tworząc piekielne koło jej męki. Miała wrażenie,
że wszystkie jej kończyny zdrętwiały, jakby podano jej gigantyczną dawkę
morfiny. Skóra niemiłosiernie paliła.
Czuła się tak, jakby nałykała się gorącego ołowiu. Informacji o swoim nędznym
położeniu też nie mogła zdobyć, bo dym ze stosu boleśnie gryzł ją w oczy. Jak
przez mgłę dotarło do niej, co stało się, zanim straciła przytomność.
O Bogowie. Percy i Mormo.
Co się z nimi stało, gdy zaatakowały ich Empuzy? Z tego co
pamiętała, Mormo całkiem nieźle sobie radził. Gorzej było z Glonomóżdżkiem.
Obawiała się, że został poważnie ranny, ale miała ogromną nadzieję, że przeżył.
Nie wybaczyłaby sobie, gdyby po tym wszystkim co ich spotkało Percy straciłby
życie. To z jej powodu znaleźli się w Tartarze. Ciężko było jej żyć ze
świadomością, że skazała swojego ukochanego chłopaka na morderczą przeprawę przez
piekielną krainę. Zaraz jednak przypominał jej się Nico di Angelo, przez co
czuła się jeszcze gorzej. Nico musiał sobie radzić sam, a ona była tu z Percym.
Jej Percym.
Zdawała sobie sprawę, że to mroczna magia boga Otchłani tak
wpływa na jej tok myślenia, ale nie mogła zwalczyć tego ogarniającego ją
smutku. Przed oczami ukazywały jej się najbardziej bolesne momenty jej życia:
odrzucenie przez ojca i macochę gdy miała siedem lat, histeryczna walka z
potworami za pomocą drewnianego młotka, poświęcenie Thalii, zdrada Luke’a,
porwanie przez Atlasa, poświęcenie Percy’ego w wulkanie St. Helens, wojna z
tytanami, śmierć Charliego i Sileny, bitwa w labiryncie, no i wreszcie
zniknięcie Percy’ego i Przepowiednia Siedmiorga. Przeklinała dzień, w którym
Hera nawiedziła ją we śnie i sprowadziła Jasona do obozu. Nie miała nic do syna
Jupitera, ale gdzieś w głębi domyślała się, że to on odegra główną rolę w
pokonaniu Gai.
Od męczącej, wewnętrznej walki z beznadziejną przeszłością
wybawiło ją niespodziewane trzęsienie ziemi. Czarne skały pod jej stopami
zaczynały pękać z trzaskiem, ze szczelin ulatywała srebrna mgła, zobaczyła
nawet parę duchów w mundurach konfederatów i pełnych zbrojach. Zdarzył się
nawet duch pretora legionu rzymskiego, purpurowy płaszcz władzy dziwnie kolidował
z bladą poświatą śmierci. Jednak nie to zszokowało ją najbardziej. Z ogromnej
szczeliny tuż przed nią zmaterializowały się dwa potężne konie, czy też raczej
ich szkielety. Konie ciągnęły rydwan wykonany z czaszek i drogocennych kamieni.
Annabeth ironicznie zastanowiła się, czy gdyby Hazel była w pobliżu, to czy
pojazd rozleciałby się dzięki jej zdolności przywoływania metali szlachetnych.
- Córko Ateny!- Zagrzmiał potężnym głosem bóg prowadzący
rydwan.- W końcu zebrałem wystarczającą ilość energii by się z tobą spotkać.
Hades wyglądał inaczej niż ostatnim razem. Porzucił chyba
image zdesperowanego gangstera na rzecz latynoskiego bogatego drania, który
zabija dla własnych celów. Ubrany był w aksamitny, idealnie dopasowany czarny
garnitur, a czarne włosy przylizał gładko, aż świeciły się w blasku ognia.
Jedną ręką nonszalancko trzymał lejce od powozu, a za pomocą drugiej delektował
się drogim cygarem. Na nadgarstku zalśnił złoty zegarek. Szczęka ozdobiona była
elegancko przyciętym kilkudniowym zarostem. Annabeth patrząc na niego pomyślała
o Antonio Banderasie. Brakowało tylko zabójczej gitary, a Hades spokojnie
dostałby angaż w kolejnej części Desperado.
- Palenie szkodzi zdrowiu.- Odezwała się bez sensu. Bóg
spojrzał na nią zdziwiony a potem mruknął coś cicho i rzucił niedokończone
cygaro na płonący stos. Niczym dotknięcie magicznej różdżki, cygaro pochłonęło
ze świstem wszystkie płomienie. W mgnieniu oka stos zniknął, a ona opadła na
kolana, uwolniona z bolesnego węzła.
- Nie traćmy czasu na bzdury. Musimy omówić kwestie Wrót
Śmierci.- Bóg zeskoczył z rydwanu i usiadł na swoim tronie z kości, który
pewnie też wyłonił się ze szczeliny. Przed nim stał kamienny stół, na którym
leżała normalna kostka do gry, choć była zapewne szczerozłota. Pan Podziemia wskazał
jej, by usiadła na drugim krześle, co też niechętnie uczyniła. Nie mogła pozbyć
się wrażenia, że właśnie siedzi na szczątkach jakiegoś herosa, który
zrządzeniem losu stał się prezentem ślubnym dla Persefony.
Annabeth gapiła się przez chwilę na boga, aż w końcu dotarło
do niej, skąd ta zmiana.
- Jesteś Plutonem.
Pluton lekceważąco pomachał dłonią, chwytając palcami złotą
kostkę.
- Tak, ale to nie robi różnicy. Mamy ważniejsze sprawy na
głowie. Na przykład twoje zadanie.
- Taaak…-mruknęła, przekręcając się na krześle.- Zadanie moje i Reyny.- Poprawiła go mimowolnie.-
Ostatnio zdecydowanie za dużo spraw spadło na moją głowę.
- No cóż, taka rola wybrańców Hery. Każdy z waszej siódemki
pełni określoną funkcję. Mój bratanek, Perseusz, jest trzonem grupy. Spaja ze
sobą rzymskie i greckie odłamy, staje się dobrym przyjacielem, więc wszyscy
staną u jego boku. Ten blondyn od Jupitera, Jason. Na nim spoczywa główny
ciężar. Jest…Hm, trofeum Junony. Panna McLean swoim głosem działa cuda i to ona
musi stanąć przed Gają. Tak samo jak ten ognisty Latynos, syn Hefajstosa. Frank
Zhang i moja córka Hazel doprowadzą do zjednoczenia grupy. A ty, Annabeth
Chase…Ty jesteś mostem.
- Mostem. Super, zawsze marzyłam by być mostem.
- To tylko taka przenośnia- Pluton chyba nie zrozumiał jej
ironii.- Junona wybrała cię do najważniejszego zadania. Musisz odszukać
wartościową duszę i uczynić z niej kotwicę, dzięki której zamkniecie Wrota
Śmierci.
Annabeth westchnęła. Tak, oficjalnie mogła stwierdzić, że
Hera jej nienawidzi. Nie mogła dać jej prostego zadania? Nie, bo po co. Lepiej,
by ucinała sobie rozmowy z Panem Śmierci i bratała się ze zmarłymi, by zamknąć
jakieś beznadziejne Wrota. Uznała, że jeśli przeżyje wojnę, wyśle do Hery długi
list z zażaleniem i prośbą o odszkodowanie.
- I rozumiem, że ty, panie, masz coś wspólnego z tą
wartościową duszą.- Ciągle nie mogła rozgryźć, dlaczego Hades zgodził się
pomagać Herze, skoro nawet Zeus zrobił jej awanturę o te zagrywki i zawiłe
plany.
- Zdajesz sobie sprawę, na czym polega twoja rola, prawda?
- Tak.- Annabeth miała dużo czasu na przemyślenia. Była w
końcu córką bogini mądrości, prędzej czy później znajdywała odpowiedzi.- Muszę
nawiązać więź z kimś, kto będzie w stanie kontrolować moc Wrót Śmierci, znaleźć
herosa, który opuści Elizjum, by powrócić na świat z ciężkim brzemieniem
władania samą Śmiercią.
- Doskonale, córko Ateny. Jest niewielu herosów, którzy
nadają się do tego. To musi być szlachetny półbóg, obdarzony wybitnymi
zdolnościami. Musi mieć błogosławieństwo samego Tanatosa, który własnoręcznie
złączy go z magią Wrót Śmierci. Ty musisz powołać tego herosa. A potem…no, cóż.
Reszta zależy od córki Bellony.
- Reyna musi przeprowadzić nas przez Wrota i przeciąć
łańcuchy.
- Mam nadzieję, że wszystko zgra się w czasie- Pluton założył
ręce za głowę i posłał jej szeroki uśmiech.- Inaczej będzie niezły klops.
Annabeth zacisnęła zęby w geście irytacji. Typowe. Najgorsza
robota zawsze przypada herosom. Ale to bogowie dostają podziękowania. Pluton
rzucił w jej stronę złotą kostkę z rubinowymi oczkami. Zetknął palce u rąk i
nachylił się ku niej.
- Wbrew pozorom ja naprawdę jestem miłym gościem. Zdradzę ci
kilka sekretów.- Wskazał na kostkę.- Rzuć nią trzy razy, a powiem ci, co was
czeka.
Annabeth uniosła brwi, ale widząc wyczekującą minę boga
chwyciła kostkę i kulnęła nią, zdając sobie sprawę jak to idiotycznie wygląda.
- Trzy- Pluton klasnął w dłonie.- W takiej liczbie opuścicie
Tartar. Nie wiem kto, ale będzie was troje.
Wykonała kolejny rzut.
- Ups. Życie jednego z was zawiśnie na włosku. Będzie dużo
krwi. I klątw.- Annabeth przełknęła ciężko, patrząc na lśniącą, szkarłatną jak
krew jedynkę.
Rzuciła po raz ostatni. Zdążyła tylko zobaczyć liczbę oczek,
nim Pluton przemówił głosem Percy’ego.
- Annabeth! Annie, błagam, obudź się!- Percy potrząsał nią,
gdy gwałtownie otworzyła oczy. Przez chwilę nie mogła złapać tchu, ciągle czuła
dym i ogień w płucach. Nie wiedziała co się dzieje. Usłyszała tylko ciche
westchnienie Percy’ego, a potem poczuła, jak całuje ją w czoło.
- Co…Co się stało?- Głos jej się załamał, czuła się
niewiarygodnie słaba. Percy przycisnął do jej ust manierkę z dziwną, miętową
miksturą. Annabeth poczuła, jak dawka chłodnej energii dociera do każdego
zakamarka jej ciała. Po chwili była już w stanie usiąść i rozejrzeć się.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali pachniało skórą. Otoczenie
wyglądało na małą chatkę, taką w której mieszka się nad jeziorem. Wszystko
wykonane było z drewna: stół, krzesła, naczynia i sztućce, które porozwieszane
były na haczykach przybitych do półek i okiennic. Prawie wszędzie wisiały płaty skór
wykorzystywane do robienia ubrań i butów. Podłoga zaścielona była puszystą
warstwą różnobarwnych futer. Ona i Percy leżeli w kącie, otuleni białym, grubym
kocem. Tuż obok nich wesoło buchał ogień w kominku, co przypomniało jej o tym,
co się wydarzyło.
Zerknęła na patrzącego na nią Percy’ego. Wyglądał dobrze. To
znaczy, na tyle dobrze, na ile można wyglądać dobrze po bolesnym starciu ze
stadem Empuz i kontaktem z trującą, parzącą mgłą. Ręce miał w niektórych
miejscach czerwone, ale obwinął je liśćmi mięty i lnianym bandażem. Swoje i tak
krótkie włosy przyciął przy uszach, jakby te fragmenty uległy podpaleniu. Przeniosła
wzrok na siebie, choć podejrzewała co zobaczy. Sny zawsze odzwierciedlały stan
własnego ciała, a skoro śnił jej się płonący stos…
Jęknęła z bólu, gdy tylko się ruszyła. Twarz szczęśliwie
wyszła z tego starcia z małym uszczerbkiem. Małe zaczerwienienie na policzkach
i lekka wada wzroku, jednak mało dokuczliwa. Gorzej było z prawą ręką. Nawet
najmniejszy ruch powodował wrażenie igieł wbijanych w skórę. Całe ramię, aż do
dłoni zawinięte było lnianym bandażem, a spod niego prześwitywała gruba warstwa
leczniczej mięty. Noga także była usztywniona, pewnie ponowiło się złamanie
kostki, którego nabawiła się w podziemiach Rzymu. Chciała dotknąć potwornie
bolącej ręki, ale Percy ją uprzedził.
- Nie dotykaj- odezwał się nadzwyczaj czułym głosem. Oczy mu
zalśniły, gdy na nią spojrzał- Dopiero zmieniłem opatrunek. Oberwałaś najgorzej
z naszej czwórki.- Szepnął i spuścił głowę. Zrobiło jej się ciepło na ten
widok. Glonomóżdżek obawiał się o jej zdrowie, a nawet wyrzucał sobie, że to
ona ucierpiała bardziej niż on.
- Percy, to nie twoja wina. Prędzej czy później by nas
dopadli. To w końcu Tartar.- Mimo promieniującego bólu uniosła się na łokciach
i pocałowała go, co wywołało cień uśmiechu na jego twarzy.
- Wystraszyłaś nas. Nie budziłaś się przez dwa dni….chyba.
Bob mówi, że tutaj są problemy z czasem. Miałaś strasznie wysoką gorączkę,
pociłaś się i mamrotałaś coś o Wrotach…Było z tobą naprawdę kiepsko.
Annabeth skrzywiła się. Nie lubiła, gdy robiono wokół niej
zbędne zamieszanie. Była przyzwyczajona do bólu i częstych wizyt w szpitalu. W
końcu zanim zaczęły się wojny, spędzała dużo czasu na arenie z Clarisse. Były
jednymi z nielicznych, które zostawały przez cały rok w obozie. Chcąc nie chcąc
były zdane na siebie. Annabeth musiała przyznać, że córka Aresa dużo ją
nauczyła. Wiedziała też, że Clarisse liczy się z nią i odczuwa względem niej
jakieś uczucia. W końcu spędziły ze sobą ponad osiem lat. Dlatego w takich
chwilach usilnie próbowała zmienić temat.
- Percy…Co to za miejsce? I jak uciekliśmy Empuzom?
Syn Posejdona wyraźnie się zmieszał. Nerwowo wyjrzał przez
okno i potarł mocno kark.
- Ech…no, wiesz, że Hades obiecał ci ochroniarza. To Bob.
- Bob? Jaki Bob?
- Tytan Bob…znaczy…no, mówiłem ci o tej historii ze mną,
Nico i Thalią…o Lete.
Nagle Annabeth zrozumiała, choć bełkot Percy’ego pozostawiał
wiele do życzenia.
- Japet. Tytan Japet jest naszym ochroniarzem.
- Och…Annabeth, on naprawdę nie jest zły. Jest…nieszkodliwy.
- Nieszkodliwy.- Syknęła. Dobrze znała tą historię z Bobem.
Jednak wyglądało na to, że Percy już nawiązał jakiś układ, bo zamierzał
wędrować z tytanem przez Ereb.- To jest jego chata?
Zmieszał się jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
- Eeee…no, nie.
- A kogo? Mormolyke?
- Damasena- wypowiedział to z taką ostrożnością, jakby
spodziewał się, że Annabeth zaraz go posieka na kawałki, jak bogowie Kronosa.
- Jakiego znowu Damasena?- Jęknęła. Głowa ją bolała, a
podejrzewała, że Percy jeszcze nie skończył obwieszczać jej radosnych wieści.
- To gigant.- Wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu.-
Zrodzony jako naturalny wróg Aresa.
- GIGANT!- Krzyknęła , jednocześnie sycząc z bólu. Percy
ścisnął mocno jej zdrową rękę, próbując ją uspokoić.
- Daj spokój, Annabeth. Pomyśl przez chwilę. Damasen to
anty- Ares. Więc…-spojrzał na nią tymi swoimi niebieskimi oczami, błagając o
zrozumienie i akceptację poparcia, jakie niespodziewanie otrzymali w środku
piekła.
- Więc z natury jest łagodny i pomocny. Bo Ares to bóg
wojny.- Mruknęła w końcu. Zamilkła na dłuższą chwilę, podając chłodnej
kalkulacji ich obecne położenie.- Zdajesz sobie sprawę, że Japet i Damasen to
nasi wrogowie. To tytan i gigant, Percy.
- Hej, ja nie narzekałem, jak wzięłaś pod opiekę świrniętego
Brada Pitta.
- Fakt.- Jęknęła i westchnęła bezradnie. Percy uśmiechnął
się, wiedząc, że zaakceptowała nowych członków drużyny.- Jest coś jeszcze, co
powinnam wiedzieć? I gdzie właściwie oni są?
- No…mieliśmy nadzieję, że pomożesz nam z pewnym problemem.
Jesteś córką Ateny, zawsze znajdziesz rozwiązanie.
- O co chodzi, Percy? Błagam cię, powiedz już, bo zaczyna
boleć mnie głowa.
- Jesteśmy nad Jeziorem Stygijskim. Musimy przejść na drugi
brzeg, by dotrzeć do Wrót Śmierci. Tylko…jakieś pięćdziesiąt wrednych bab
urządziło sobie imprezę. Mormo mówi, że to Danaidy. No i nie dopuszczają do
siebie żadnych facetów.
- Co się dziwisz. W końcu zabiły swoich mężów. Wszystkie.- Annabeth uniosła kącik ust,
widząc jak oczy Percy’ego się rozszerzają. – Nienawidzą facetów. Ale tylko
mężczyzna może uwolnić je od klątwy, którą stało się napełnianie dziurawego
dzbana stygijską wodą.
- Super. Mormo, Bob i Damasen próbują je jakoś przechytrzyć,
ale nie zdziałali nic przez dwa dni. I mam wielką nadzieję, że ty wpadniesz na
kolejny genialny plan Annabeth Chase.
I Annabeth przygotowała plan. Nie koniecznie genialny.
- Na stalowe gacie Hefajstosa! Nie sądziłem, że kiedyś to
powiem, ale to jest beznadziejny
plan, Annabeth.
Córka Ateny usilnie próbowała zachować powagę. Od czasu ich
rozmowy minęło kilka godzin, zanim w końcu zdecydowali się wyruszyć nad Jezioro
Stygijskie. Percy zadbał, by odzyskała na tyle dużo sił, by wprowadzić plan w
życie. Przez ten czas Annabeth przygotowywała potrzebne rekwizyty, a syn
Posejdona wybiegł na zewnątrz, by przekazać Mormolyke plan. Według niego główną
rolę odgrywał Percy, a Mormo z Bobem i Damasenem mieli czujnie obserwować jego
i Annabeth i ratować ich w razie kłopotów.
Plan był prosty. Pięćdziesiąt Danaid, przeklętych córek
króla Danaosa musiały zostać uwolnione od klątwy, by oni mogli ruszyć w dalszą
drogę. Zdjąć klątwę mógł tylko mężczyzna, jako przedstawiciel zamordowanych z
zimną krwią pięćdziesięciu mężów. Dlatego Annabeth korzystając ze swoich
umiejętności tkackich przygotowała dla nich stroje kamuflujące. Ona miała na
sobie skórzane spodnie i lnianą koszulkę. Na ramiona zarzuciła czarną kurtkę
Percy’ego, a długie blond włosy ukryła pod cienką, specjalnie uszytą czapką,
zsuniętą nisko na oczy. Twarz ozdobiła futrzany meszkiem, co imitowało brodę.
Percy natomiast wbił się w wąskie, czarne spodnie i długą tunikę, w którą
Annabeth włożyła dużo pracy. Użyła nawet lśniącego runa baraniego, by nadać
strojowi kobiecy charakter. Znajoma czarna czupryna Percy’ego zniknęła,
zastąpiona peruką z wysuszonej trawy, roślin bagiennych i lnu.
- Annaberto- pisnął Percy, imitując piskliwy głos dziewcząt
z domku Afrodyty.- Wyglądasz jak menel spod sklepu.
- Przymknij się, Percillo- Annabeth uderzyła go w ramię,
naśladując basowy ton Chejrona.- Peruka ci zjeżdża, Glonomóżdżku.
Już znaleźli się nad jeziorną plażą, gdzie ulokowały się
Danaidy. Mimo, że było ich pięćdziesiąt, wszystkie poruszały się jak jeden
organizm, uważnie obserwując nadchodzących gości.
- Hej, laski- zachichotał Percy, kołysząc biodrami. Podszedł
do najbliższej Danaidy i delikatnie przeczesał ręką swoje sztuczne włosy.-
Jestem Percilla. A to Annaberto.- Wskazał na skuloną córkę Ateny.
- Joł. Co słychać?- Annabeth dzielnie trzymała się roli.
Rozstawiła szeroko nogi, a ręce trzymała w kieszeniach. Mlaskała głośno,
przeżuwając liście mięty.
Danaidy nawet nie oderwały się od swojej pracy. Chodziły od
brzegu jeziora do wielkiego dzbana ustawionego na środku, dźwigając dziurawe
wiadra z wodą i wlewały ją do przeciekającego naczynia. Nagle trzy z nich
zatrzymały się niebezpiecznie blisko Annabeth.
- Facet. Wyczuwam faceta.
- Ja też. Ten smród rozpoznam wszędzie.
- My nie lubimy facetów.
Annabeth dała znać Percy’emu, by spróbował podejść do
dzbana. W ręce trzymał kawał gliny. By zakończyć klątwę córek Danaosa, musiał
zasklepić dziurę w dzbanie, by w końcu mogły napełnić go w całości.
- Och, laski- pisnął.- Faceci są okropni. O-K-R-O-P-N-I.
Uważają się za lepszy gatunek, a nie potrafią samodzielnie prowadzić domu. Piją
litrami piwo, a z gęby im cuchnie od tych okropnych papierosów. Och, nie
wspominając o tym, że są niewierni. Osobiście znam tylko jednego faceta, który
nie zasługuje na nienawiść. To naprawdę niesamowity heros. Uzdolniony,
przystojny, wierny i kochany wobec swojej dziewczyny. Zabrał ją nawet do Paryża
i….
- Często zapomina o rocznicach- chrząknęła Annabeth basowym
głosem.- Ciężko myśli, nie czyta żadnych książek, a jego dziewczyna zawsze musi
ratować go z tarapatów.
- Och, Annaberto. Nie bądź złośliwy.
- Właśnie, że bądź.- Syknęły Danaidy. Hymn pochwalny
Percy’ego do własnej osoby przyciągnął uwagę wszystkich księżniczek, a bunt
Annabeth doprowadził do tego, że teraz wszystkie pięćdziesiąt par oczu
prześwietlały ją na wylot.
- Trzymaj to, Percillo- Jedna z nich bezceremonialnie
wcisnęła mu w ręce wiadro ze śmierdząco stygijską wodą. Podeszła do Annabeth,
wyciągając w jej stronę palec wskazujący.
- Jesteś facetem. Więc dlaczego narzekasz na innego faceta?
- Bo wolę charakter kobiet.- Annabeth przyciągała do siebie
coraz więcej Danaid, a Percy wykorzystał okazję i zabrał się za naprawianie
dziurawego dzbana.- Dziewczyny są inteligentne.
- Tak, są!- Pisnęły urzeczone Danaidy.
- Kobiety potrafią robić kilka rzeczy jednocześnie.
- Potrafią!
- To one wychowują potomstwo.
- Wychowują! I RODZĄ!
- O tak, to wielkie poświęcenie. A jaki ból, ajć- Danaidy
westchnęły z wrażenia, gdy Annaberto skulił się żałośnie i użalał się nad losem
kobiet.
- Ale wy mnie zawiodłyście.
- Co?! Jak to?! Och, nie! Annaberto!
- Powinniście mieć znacznie większą podzielność uwagi. Nie
mówię już o spostrzegawczości.- Annabeth machnęła ręką w stronę dziko
tańczącego Percy’ego, który cieszył się, gdy w końcu wlał ostatnie wiadro wody
i zapełnił przeklęty dzban.
- OCH!- Okrzyk pięćdziesięciu kobiet rozniósł się przez całe
Jezioro Stygijskie.- DZBAN JEST PEŁNY!KLĄTWA ZOSTAŁA ZDJĘTA!
- HUURAAA!
- PERCILLA I ANNABERTO!
- NIECH ŻYJĄ!
Percy w końcu przestał świrować i przybiegł do Annabeth.
Pocałował ją w policzek i złapał za rękę.
To było dziwne, bo teraz on był dziewczyną, a ona
chłopakiem.
- Hej, laski! Annaberto jest mój i tylko mój! Łapy precz!
Wszystkie zachichotały, gdy Annabeth uśmiechnęła się i dała
Percilli całusa w nos. Uwolnione od klątwy Danaidy stały się radośniejsze i
były gotowe odwdzięczyć się gościom za pomoc.
- Co możemy dla was zrobić?
Percy i Annabeth wymienili uśmiechy.
- Och, jest taki mały drobiazg. Z pewnością sobie
poradzicie.
Właśnie zyskali możliwość bezpiecznego przejścia Jeziora
Stygijskiego.
Hej, tu Karmel ;)
Oddaje wam kolejny odcinek nadawany z Tartaru. Co myślicie?
Ja jestem zadowolona, teraz czekam na wasze opinie.
Życzę wam słodkich Mikołajek.
W następnej części wracamy do Willa, Reyny i Thalii :D
Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz