piątek, 5 grudnia 2014

13. Percilla i Annaberto




Annabeth płonęła na stosie.
Ręce i nogi przywiązane miała do wysokiego dębowego pala, a wokół niej, w okręgu postawione były naostrzone włócznie nasączone olejem. Czerwony ogień buchał wysoko, tworząc piekielne koło jej męki. Miała wrażenie, że wszystkie jej kończyny zdrętwiały, jakby podano jej gigantyczną dawkę morfiny.  Skóra niemiłosiernie paliła. Czuła się tak, jakby nałykała się gorącego ołowiu. Informacji o swoim nędznym położeniu też nie mogła zdobyć, bo dym ze stosu boleśnie gryzł ją w oczy. Jak przez mgłę dotarło do niej, co stało się, zanim straciła przytomność.
O Bogowie. Percy i Mormo.
Co się z nimi stało, gdy zaatakowały ich Empuzy? Z tego co pamiętała, Mormo całkiem nieźle sobie radził. Gorzej było z Glonomóżdżkiem. Obawiała się, że został poważnie ranny, ale miała ogromną nadzieję, że przeżył. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby po tym wszystkim co ich spotkało Percy straciłby życie. To z jej powodu znaleźli się w Tartarze. Ciężko było jej żyć ze świadomością, że skazała swojego ukochanego chłopaka na morderczą przeprawę przez piekielną krainę. Zaraz jednak przypominał jej się Nico di Angelo, przez co czuła się jeszcze gorzej. Nico musiał sobie radzić sam, a ona była tu z Percym. Jej Percym.
Zdawała sobie sprawę, że to mroczna magia boga Otchłani tak wpływa na jej tok myślenia, ale nie mogła zwalczyć tego ogarniającego ją smutku. Przed oczami ukazywały jej się najbardziej bolesne momenty jej życia: odrzucenie przez ojca i macochę gdy miała siedem lat, histeryczna walka z potworami za pomocą drewnianego młotka, poświęcenie Thalii, zdrada Luke’a, porwanie przez Atlasa, poświęcenie Percy’ego w wulkanie St. Helens, wojna z tytanami, śmierć Charliego i Sileny, bitwa w labiryncie, no i wreszcie zniknięcie Percy’ego i Przepowiednia Siedmiorga. Przeklinała dzień, w którym Hera nawiedziła ją we śnie i sprowadziła Jasona do obozu. Nie miała nic do syna Jupitera, ale gdzieś w głębi domyślała się, że to on odegra główną rolę w pokonaniu Gai.
Od męczącej, wewnętrznej walki z beznadziejną przeszłością wybawiło ją niespodziewane trzęsienie ziemi. Czarne skały pod jej stopami zaczynały pękać z trzaskiem, ze szczelin ulatywała srebrna mgła, zobaczyła nawet parę duchów w mundurach konfederatów i pełnych zbrojach. Zdarzył się nawet duch pretora legionu rzymskiego, purpurowy płaszcz władzy dziwnie kolidował z bladą poświatą śmierci. Jednak nie to zszokowało ją najbardziej. Z ogromnej szczeliny tuż przed nią zmaterializowały się dwa potężne konie, czy też raczej ich szkielety. Konie ciągnęły rydwan wykonany z czaszek i drogocennych kamieni. Annabeth ironicznie zastanowiła się, czy gdyby Hazel była w pobliżu, to czy pojazd rozleciałby się dzięki jej zdolności przywoływania metali szlachetnych.
- Córko Ateny!- Zagrzmiał potężnym głosem bóg prowadzący rydwan.- W końcu zebrałem wystarczającą ilość energii by się z tobą spotkać.
Hades wyglądał inaczej niż ostatnim razem. Porzucił chyba image zdesperowanego gangstera na rzecz latynoskiego bogatego drania, który zabija dla własnych celów. Ubrany był w aksamitny, idealnie dopasowany czarny garnitur, a czarne włosy przylizał gładko, aż świeciły się w blasku ognia. Jedną ręką nonszalancko trzymał lejce od powozu, a za pomocą drugiej delektował się drogim cygarem. Na nadgarstku zalśnił złoty zegarek. Szczęka ozdobiona była elegancko przyciętym kilkudniowym zarostem. Annabeth patrząc na niego pomyślała o Antonio Banderasie. Brakowało tylko zabójczej gitary, a Hades spokojnie dostałby angaż w kolejnej części Desperado.
- Palenie szkodzi zdrowiu.- Odezwała się bez sensu. Bóg spojrzał na nią zdziwiony a potem mruknął coś cicho i rzucił niedokończone cygaro na płonący stos. Niczym dotknięcie magicznej różdżki, cygaro pochłonęło ze świstem wszystkie płomienie. W mgnieniu oka stos zniknął, a ona opadła na kolana, uwolniona z bolesnego węzła.
- Nie traćmy czasu na bzdury. Musimy omówić kwestie Wrót Śmierci.- Bóg zeskoczył z rydwanu i usiadł na swoim tronie z kości, który pewnie też wyłonił się ze szczeliny. Przed nim stał kamienny stół, na którym leżała normalna kostka do gry, choć była zapewne szczerozłota. Pan Podziemia wskazał jej, by usiadła na drugim krześle, co też niechętnie uczyniła. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie siedzi na szczątkach jakiegoś herosa, który zrządzeniem losu stał się prezentem ślubnym dla Persefony.
Annabeth gapiła się przez chwilę na boga, aż w końcu dotarło do niej, skąd ta zmiana.
- Jesteś Plutonem.
Pluton lekceważąco pomachał dłonią, chwytając palcami złotą kostkę.
- Tak, ale to nie robi różnicy. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład twoje zadanie.
- Taaak…-mruknęła, przekręcając się na krześle.- Zadanie moje i Reyny.- Poprawiła go mimowolnie.- Ostatnio zdecydowanie za dużo spraw spadło na moją głowę.
- No cóż, taka rola wybrańców Hery. Każdy z waszej siódemki pełni określoną funkcję. Mój bratanek, Perseusz, jest trzonem grupy. Spaja ze sobą rzymskie i greckie odłamy, staje się dobrym przyjacielem, więc wszyscy staną u jego boku. Ten blondyn od Jupitera, Jason. Na nim spoczywa główny ciężar. Jest…Hm, trofeum Junony. Panna McLean swoim głosem działa cuda i to ona musi stanąć przed Gają. Tak samo jak ten ognisty Latynos, syn Hefajstosa. Frank Zhang i moja córka Hazel doprowadzą do zjednoczenia grupy. A ty, Annabeth Chase…Ty jesteś mostem.
- Mostem. Super, zawsze marzyłam by być mostem.
- To tylko taka przenośnia- Pluton chyba nie zrozumiał jej ironii.- Junona wybrała cię do najważniejszego zadania. Musisz odszukać wartościową duszę i uczynić z niej kotwicę, dzięki której zamkniecie Wrota Śmierci.
Annabeth westchnęła. Tak, oficjalnie mogła stwierdzić, że Hera jej nienawidzi. Nie mogła dać jej prostego zadania? Nie, bo po co. Lepiej, by ucinała sobie rozmowy z Panem Śmierci i bratała się ze zmarłymi, by zamknąć jakieś beznadziejne Wrota. Uznała, że jeśli przeżyje wojnę, wyśle do Hery długi list z zażaleniem i prośbą o odszkodowanie.
- I rozumiem, że ty, panie, masz coś wspólnego z tą wartościową duszą.- Ciągle nie mogła rozgryźć, dlaczego Hades zgodził się pomagać Herze, skoro nawet Zeus zrobił jej awanturę o te zagrywki i zawiłe plany.
- Zdajesz sobie sprawę, na czym polega twoja rola, prawda?
- Tak.- Annabeth miała dużo czasu na przemyślenia. Była w końcu córką bogini mądrości, prędzej czy później znajdywała odpowiedzi.- Muszę nawiązać więź z kimś, kto będzie w stanie kontrolować moc Wrót Śmierci, znaleźć herosa, który opuści Elizjum, by powrócić na świat z ciężkim brzemieniem władania samą Śmiercią.
- Doskonale, córko Ateny. Jest niewielu herosów, którzy nadają się do tego. To musi być szlachetny półbóg, obdarzony wybitnymi zdolnościami. Musi mieć błogosławieństwo samego Tanatosa, który własnoręcznie złączy go z magią Wrót Śmierci. Ty musisz powołać tego herosa. A potem…no, cóż. Reszta zależy od córki Bellony.
- Reyna musi przeprowadzić nas przez Wrota i przeciąć łańcuchy.
- Mam nadzieję, że wszystko zgra się w czasie- Pluton założył ręce za głowę i posłał jej szeroki uśmiech.- Inaczej będzie niezły klops.
Annabeth zacisnęła zęby w geście irytacji. Typowe. Najgorsza robota zawsze przypada herosom. Ale to bogowie dostają podziękowania. Pluton rzucił w jej stronę złotą kostkę z rubinowymi oczkami. Zetknął palce u rąk i nachylił się ku niej.
- Wbrew pozorom ja naprawdę jestem miłym gościem. Zdradzę ci kilka sekretów.- Wskazał na kostkę.- Rzuć nią trzy razy, a powiem ci, co was czeka.
Annabeth uniosła brwi, ale widząc wyczekującą minę boga chwyciła kostkę i kulnęła nią, zdając sobie sprawę jak to idiotycznie wygląda.
- Trzy- Pluton klasnął w dłonie.- W takiej liczbie opuścicie Tartar. Nie wiem kto, ale będzie was troje.
Wykonała kolejny rzut.
- Ups. Życie jednego z was zawiśnie na włosku. Będzie dużo krwi. I klątw.- Annabeth przełknęła ciężko, patrząc na lśniącą, szkarłatną jak krew jedynkę.
Rzuciła po raz ostatni. Zdążyła tylko zobaczyć liczbę oczek, nim Pluton przemówił głosem Percy’ego.


- Annabeth! Annie, błagam, obudź się!- Percy potrząsał nią, gdy gwałtownie otworzyła oczy. Przez chwilę nie mogła złapać tchu, ciągle czuła dym i ogień w płucach. Nie wiedziała co się dzieje. Usłyszała tylko ciche westchnienie Percy’ego, a potem poczuła, jak całuje ją w czoło.
- Co…Co się stało?- Głos jej się załamał, czuła się niewiarygodnie słaba. Percy przycisnął do jej ust manierkę z dziwną, miętową miksturą. Annabeth poczuła, jak dawka chłodnej energii dociera do każdego zakamarka jej ciała. Po chwili była już w stanie usiąść i rozejrzeć się.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali pachniało skórą. Otoczenie wyglądało na małą chatkę, taką w której mieszka się nad jeziorem. Wszystko wykonane było z drewna: stół, krzesła, naczynia i sztućce, które porozwieszane były na haczykach przybitych do półek i okiennic.  Prawie wszędzie wisiały płaty skór wykorzystywane do robienia ubrań i butów. Podłoga zaścielona była puszystą warstwą różnobarwnych futer. Ona i Percy leżeli w kącie, otuleni białym, grubym kocem. Tuż obok nich wesoło buchał ogień w kominku, co przypomniało jej o tym, co się wydarzyło.
Zerknęła na patrzącego na nią Percy’ego. Wyglądał dobrze. To znaczy, na tyle dobrze, na ile można wyglądać dobrze po bolesnym starciu ze stadem Empuz i kontaktem z trującą, parzącą mgłą. Ręce miał w niektórych miejscach czerwone, ale obwinął je liśćmi mięty i lnianym bandażem. Swoje i tak krótkie włosy przyciął przy uszach, jakby te fragmenty uległy podpaleniu. Przeniosła wzrok na siebie, choć podejrzewała co zobaczy. Sny zawsze odzwierciedlały stan własnego ciała, a skoro śnił jej się  płonący stos…
Jęknęła z bólu, gdy tylko się ruszyła. Twarz szczęśliwie wyszła z tego starcia z małym uszczerbkiem. Małe zaczerwienienie na policzkach i lekka wada wzroku, jednak mało dokuczliwa. Gorzej było z prawą ręką. Nawet najmniejszy ruch powodował wrażenie igieł wbijanych w skórę. Całe ramię, aż do dłoni zawinięte było lnianym bandażem, a spod niego prześwitywała gruba warstwa leczniczej mięty. Noga także była usztywniona, pewnie ponowiło się złamanie kostki, którego nabawiła się w podziemiach Rzymu. Chciała dotknąć potwornie bolącej ręki, ale Percy ją uprzedził.
- Nie dotykaj- odezwał się nadzwyczaj czułym głosem. Oczy mu zalśniły, gdy na nią spojrzał- Dopiero zmieniłem opatrunek. Oberwałaś najgorzej z naszej czwórki.- Szepnął i spuścił głowę. Zrobiło jej się ciepło na ten widok. Glonomóżdżek obawiał się o jej zdrowie, a nawet wyrzucał sobie, że to ona ucierpiała bardziej niż on.
- Percy, to nie twoja wina. Prędzej czy później by nas dopadli. To w końcu Tartar.- Mimo promieniującego bólu uniosła się na łokciach i pocałowała go, co wywołało cień uśmiechu na jego twarzy.
- Wystraszyłaś nas. Nie budziłaś się przez dwa dni….chyba. Bob mówi, że tutaj są problemy z czasem. Miałaś strasznie wysoką gorączkę, pociłaś się i mamrotałaś coś o Wrotach…Było z tobą naprawdę kiepsko.
Annabeth skrzywiła się. Nie lubiła, gdy robiono wokół niej zbędne zamieszanie. Była przyzwyczajona do bólu i częstych wizyt w szpitalu. W końcu zanim zaczęły się wojny, spędzała dużo czasu na arenie z Clarisse. Były jednymi z nielicznych, które zostawały przez cały rok w obozie. Chcąc nie chcąc były zdane na siebie. Annabeth musiała przyznać, że córka Aresa dużo ją nauczyła. Wiedziała też, że Clarisse liczy się z nią i odczuwa względem niej jakieś uczucia. W końcu spędziły ze sobą ponad osiem lat. Dlatego w takich chwilach usilnie próbowała zmienić temat.
- Percy…Co to za miejsce? I jak uciekliśmy Empuzom?
Syn Posejdona wyraźnie się zmieszał. Nerwowo wyjrzał przez okno i potarł mocno kark.
- Ech…no, wiesz, że Hades obiecał ci ochroniarza. To Bob.
- Bob? Jaki Bob?
- Tytan Bob…znaczy…no, mówiłem ci o tej historii ze mną, Nico i Thalią…o Lete.
Nagle Annabeth zrozumiała, choć bełkot Percy’ego pozostawiał wiele do życzenia.
- Japet. Tytan Japet jest naszym ochroniarzem.
- Och…Annabeth, on naprawdę nie jest zły. Jest…nieszkodliwy.
- Nieszkodliwy.- Syknęła. Dobrze znała tą historię z Bobem. Jednak wyglądało na to, że Percy już nawiązał jakiś układ, bo zamierzał wędrować z tytanem przez Ereb.- To jest jego chata?
Zmieszał się jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
- Eeee…no, nie.
- A kogo? Mormolyke?
- Damasena- wypowiedział to z taką ostrożnością, jakby spodziewał się, że Annabeth zaraz go posieka na kawałki, jak bogowie Kronosa.
- Jakiego znowu Damasena?- Jęknęła. Głowa ją bolała, a podejrzewała, że Percy jeszcze nie skończył obwieszczać jej radosnych wieści.
- To gigant.- Wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu.- Zrodzony jako naturalny wróg Aresa.
- GIGANT!- Krzyknęła , jednocześnie sycząc z bólu. Percy ścisnął mocno jej zdrową rękę, próbując ją uspokoić.
- Daj spokój, Annabeth. Pomyśl przez chwilę. Damasen to anty- Ares. Więc…-spojrzał na nią tymi swoimi niebieskimi oczami, błagając o zrozumienie i akceptację poparcia, jakie niespodziewanie otrzymali w środku piekła.
- Więc z natury jest łagodny i pomocny. Bo Ares to bóg wojny.- Mruknęła w końcu. Zamilkła na dłuższą chwilę, podając chłodnej kalkulacji ich obecne położenie.- Zdajesz sobie sprawę, że Japet i Damasen to nasi wrogowie. To tytan i gigant, Percy.
- Hej, ja nie narzekałem, jak wzięłaś pod opiekę świrniętego Brada Pitta.
- Fakt.- Jęknęła i westchnęła bezradnie. Percy uśmiechnął się, wiedząc, że zaakceptowała nowych członków drużyny.- Jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? I gdzie właściwie oni są?
- No…mieliśmy nadzieję, że pomożesz nam z pewnym problemem. Jesteś córką Ateny, zawsze znajdziesz rozwiązanie.
- O co chodzi, Percy? Błagam cię, powiedz już, bo zaczyna boleć mnie głowa.
- Jesteśmy nad Jeziorem Stygijskim. Musimy przejść na drugi brzeg, by dotrzeć do Wrót Śmierci. Tylko…jakieś pięćdziesiąt wrednych bab urządziło sobie imprezę. Mormo mówi, że to Danaidy. No i nie dopuszczają do siebie żadnych facetów.
- Co się dziwisz. W końcu zabiły swoich mężów. Wszystkie.- Annabeth uniosła kącik ust, widząc jak oczy Percy’ego się rozszerzają. – Nienawidzą facetów. Ale tylko mężczyzna może uwolnić je od klątwy, którą stało się napełnianie dziurawego dzbana stygijską wodą.
- Super. Mormo, Bob i Damasen próbują je jakoś przechytrzyć, ale nie zdziałali nic przez dwa dni. I mam wielką nadzieję, że ty wpadniesz na kolejny genialny plan Annabeth Chase.
I Annabeth przygotowała plan. Nie koniecznie genialny.

- Na stalowe gacie Hefajstosa! Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale to jest beznadziejny plan, Annabeth.
Córka Ateny usilnie próbowała zachować powagę. Od czasu ich rozmowy minęło kilka godzin, zanim w końcu zdecydowali się wyruszyć nad Jezioro Stygijskie. Percy zadbał, by odzyskała na tyle dużo sił, by wprowadzić plan w życie. Przez ten czas Annabeth przygotowywała potrzebne rekwizyty, a syn Posejdona wybiegł na zewnątrz, by przekazać Mormolyke plan. Według niego główną rolę odgrywał Percy, a Mormo z Bobem i Damasenem mieli czujnie obserwować jego i Annabeth i ratować ich w razie kłopotów.
Plan był prosty. Pięćdziesiąt Danaid, przeklętych córek króla Danaosa musiały zostać uwolnione od klątwy, by oni mogli ruszyć w dalszą drogę. Zdjąć klątwę mógł tylko mężczyzna, jako przedstawiciel zamordowanych z zimną krwią pięćdziesięciu mężów. Dlatego Annabeth korzystając ze swoich umiejętności tkackich przygotowała dla nich stroje kamuflujące. Ona miała na sobie skórzane spodnie i lnianą koszulkę. Na ramiona zarzuciła czarną kurtkę Percy’ego, a długie blond włosy ukryła pod cienką, specjalnie uszytą czapką, zsuniętą nisko na oczy. Twarz ozdobiła futrzany meszkiem, co imitowało brodę. Percy natomiast wbił się w wąskie, czarne spodnie i długą tunikę, w którą Annabeth włożyła dużo pracy. Użyła nawet lśniącego runa baraniego, by nadać strojowi kobiecy charakter. Znajoma czarna czupryna Percy’ego zniknęła, zastąpiona peruką z wysuszonej trawy, roślin bagiennych i lnu.
- Annaberto- pisnął Percy, imitując piskliwy głos dziewcząt z domku Afrodyty.- Wyglądasz jak menel spod sklepu.
- Przymknij się, Percillo- Annabeth uderzyła go w ramię, naśladując basowy ton Chejrona.- Peruka ci zjeżdża, Glonomóżdżku.
Już znaleźli się nad jeziorną plażą, gdzie ulokowały się Danaidy. Mimo, że było ich pięćdziesiąt, wszystkie poruszały się jak jeden organizm, uważnie obserwując nadchodzących gości.
- Hej, laski- zachichotał Percy, kołysząc biodrami. Podszedł do najbliższej Danaidy i delikatnie przeczesał ręką swoje sztuczne włosy.- Jestem Percilla. A to Annaberto.- Wskazał na skuloną córkę Ateny.
- Joł. Co słychać?- Annabeth dzielnie trzymała się roli. Rozstawiła szeroko nogi, a ręce trzymała w kieszeniach. Mlaskała głośno, przeżuwając liście mięty.
Danaidy nawet nie oderwały się od swojej pracy. Chodziły od brzegu jeziora do wielkiego dzbana ustawionego na środku, dźwigając dziurawe wiadra z wodą i wlewały ją do przeciekającego naczynia. Nagle trzy z nich zatrzymały się niebezpiecznie blisko Annabeth.
- Facet. Wyczuwam faceta.
- Ja też. Ten smród rozpoznam wszędzie.
- My nie lubimy facetów.
Annabeth dała znać Percy’emu, by spróbował podejść do dzbana. W ręce trzymał kawał gliny. By zakończyć klątwę córek Danaosa, musiał zasklepić dziurę w dzbanie, by w końcu mogły napełnić go w całości.
- Och, laski- pisnął.- Faceci są okropni. O-K-R-O-P-N-I. Uważają się za lepszy gatunek, a nie potrafią samodzielnie prowadzić domu. Piją litrami piwo, a z gęby im cuchnie od tych okropnych papierosów. Och, nie wspominając o tym, że są niewierni. Osobiście znam tylko jednego faceta, który nie zasługuje na nienawiść. To naprawdę niesamowity heros. Uzdolniony, przystojny, wierny i kochany wobec swojej dziewczyny. Zabrał ją nawet do Paryża i….
- Często zapomina o rocznicach- chrząknęła Annabeth basowym głosem.- Ciężko myśli, nie czyta żadnych książek, a jego dziewczyna zawsze musi ratować go z tarapatów.
- Och, Annaberto. Nie bądź złośliwy.
- Właśnie, że bądź.- Syknęły Danaidy. Hymn pochwalny Percy’ego do własnej osoby przyciągnął uwagę wszystkich księżniczek, a bunt Annabeth doprowadził do tego, że teraz wszystkie pięćdziesiąt par oczu prześwietlały ją na wylot.
- Trzymaj to, Percillo- Jedna z nich bezceremonialnie wcisnęła mu w ręce wiadro ze śmierdząco stygijską wodą. Podeszła do Annabeth, wyciągając w jej stronę palec wskazujący.
- Jesteś facetem. Więc dlaczego narzekasz na innego faceta?
- Bo wolę charakter kobiet.- Annabeth przyciągała do siebie coraz więcej Danaid, a Percy wykorzystał okazję i zabrał się za naprawianie dziurawego dzbana.- Dziewczyny są inteligentne.
- Tak, są!- Pisnęły urzeczone Danaidy.
- Kobiety potrafią robić kilka rzeczy jednocześnie.
- Potrafią!
- To one wychowują potomstwo.
- Wychowują! I RODZĄ!
- O tak, to wielkie poświęcenie. A jaki ból, ajć- Danaidy westchnęły z wrażenia, gdy Annaberto skulił się żałośnie i użalał się nad losem kobiet.
- Ale wy mnie zawiodłyście.
- Co?! Jak to?! Och, nie! Annaberto!
- Powinniście mieć znacznie większą podzielność uwagi. Nie mówię już o spostrzegawczości.- Annabeth machnęła ręką w stronę dziko tańczącego Percy’ego, który cieszył się, gdy w końcu wlał ostatnie wiadro wody i zapełnił przeklęty dzban.
- OCH!- Okrzyk pięćdziesięciu kobiet rozniósł się przez całe Jezioro Stygijskie.- DZBAN JEST PEŁNY!KLĄTWA ZOSTAŁA ZDJĘTA!
- HUURAAA!
- PERCILLA I ANNABERTO!
- NIECH ŻYJĄ!
Percy w końcu przestał świrować i przybiegł do Annabeth. Pocałował ją w policzek i złapał za rękę.
To było dziwne, bo teraz on był dziewczyną, a ona chłopakiem.
- Hej, laski! Annaberto jest mój i tylko mój! Łapy precz!
Wszystkie zachichotały, gdy Annabeth uśmiechnęła się i dała Percilli całusa w nos. Uwolnione od klątwy Danaidy stały się radośniejsze i były gotowe odwdzięczyć się gościom za pomoc.
- Co możemy dla was zrobić?
Percy i Annabeth wymienili uśmiechy.
- Och, jest taki mały drobiazg. Z pewnością sobie poradzicie.
Właśnie zyskali możliwość bezpiecznego przejścia Jeziora Stygijskiego.


Hej, tu Karmel ;)
Oddaje wam kolejny odcinek nadawany z Tartaru. Co myślicie? Ja jestem zadowolona, teraz czekam na wasze opinie.
Życzę wam słodkich Mikołajek.
W następnej części wracamy do Willa, Reyny i Thalii :D
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz