Reyna nie miała pojęcia, kiedy Will zamienił się w Plutona.
Zwyczajnie siedzieli i poddawali się objęciom Morfeusza, kiedy usłyszała
powodujące gęsią skórkę drapanie paznokciem po tapicerce. Skrzywiła się i
potrząsnęła głową, by odgonić natrętne wrażenie mrówek na ciele, kiedy wreszcie
oprzytomniała i zdała sobie sprawę, że na miejscu Willa siedzi Pan Podziemia.
Patrzył na nią tymi swoimi ciemnymi oczyma, choć nieraz
miała wrażenie, że odbija się w nich ogień piekielny. Czasem czuła się
nieswojo, gdy rozmawiali wcześniej odwiedzając ją w snach. Wiedziała, że to ma
związek z misją pokonania Gai, jednak wolałaby już pozbyć się tego nietypowego
gościa.
- Co słychać, córko Bellony?
Musiała w tej chwili zrobić epicko głupią minę, bo Pluton
zarechotał jakby zrobił najlepszy przekręt świata.
- Całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę fakt, że jestem w jednym
samolocie z irytującą Łowczynią, boginią miłości i gwiazdorem filmowym-
pomyślała o rozmowie z Willem i uśmiechnęła się mimowolnie.- Tak, jest całkiem
nieźle.
- Niedługo znajdziecie się w Sparcie. Macie całkiem dobry
czas. Proszę cię, byś się nie cackała zbytnio z zejściem do Podziemi. Wejście
4B jest trochę irytujące, ale ty nie jesteś byle kim. Nie bez powodu cię wybrałem
do tego zadania.
- Mam się nie cackać? Świetnie, może mógłbyś powiedzieć, co
mnie tam czeka- burknęła ze złością, ale zaraz się opanowała i dodała na
wydechu- Panie Plutonie.
- Znasz mit o Orfeuszu i Eurydyce?
- Pewnie, jak każdy.
- To może śmieszne, ale według wierzeń mieszkańców Sparty,
to właśnie ten mit związany jest ze starożytną królewną spartańską, Eurydyką.-
Pluton prychnął, a Reyna zamrugała.- W czasach antycznych to imię było tak
modne jak dziś Justin albo James. Co trzecia pani nosiła to imię, więc łatwo o
pomyłkę. Ale to Spartanie, twardo wychowani, więc ciężko cokolwiek im
wyperswadować z głów. No, więc to jest ich lokalny mit. Dodaj do niego wejście
4B i już będziesz w domu- Pluton rozłożył ręce i pokiwał głową, kiedy Reyna
zrozumiała, co miał na myśli.
- Czyli mamy wejść i wyjść nie oglądając się za siebie.
Super. I pewnie Will będzie musiał zagrać coś, by otworzyć przejście.
- Och, nie zapominajmy o Hippolytosie, gigancie- strażniku
wewnątrz korytarzy.
Teraz córka Bellony gwałtownie wyprostowała się jak struna.
Obdarzyła Plutona miażdżącym spojrzeniem.
- No co? Nie patrz tak na mnie. Gaja ma agentów w każdym
starożytnym miejscu.
- Hippolytos- wysyczała przez zaciśnięte zęby.- Powiedz, co
z nim zrobić.
- Musisz go ominąć, by jak najszybciej dostać się do
korytarza, który zaprowadzi cię do Wrót Śmierci. Mówiłem już, że córka Ateny
ruszyła jak rażona piorunem? Świetnie jej idzie, już dokonała wyboru. Musi
tylko odbić swojego chłoptasia i… Och, zdecydowanie za dużo gadam.
- Co?...Percy….- zamknęła oczy na moment, by wziąć kilka
uspokajających oddechów.- Nieważne. Percy i Annabeth są świetnym zespołem.
Jeśli ktoś ma wyczołgać się z Tartaru, to właśnie oni.
- No, mimo, że niezbyt ich lubię, muszę im to oddać.
Rzeczywiście dają radę.
- Panie Plutonie…- Reyna podrapała się po głowie, myśląc intensywnie.-
Ten gigant, Hippolytos. Z tego co pamiętam, to został stworzony jako wróg
Hermesa. Podczas gigantomachii bóg pokonał olbrzyma z twoją pomocą.
- Tak, użyczyłem Hermesowi mój Hełm Mroku, ten z psiej skóry
co czyni cię niewidzialnym…
- Czyli mógłbyś…
- Nie, w żadnym wypadku. Hermes to mój kumpel z dawnych
czasów. Jest wkurzający, ale odwiedza mnie często, przekazuje plotki i….
Zresztą nie będę ci się tłumaczyć, moja panno! Musisz wymyśleć coś innego.
- Super. Wybrałeś mnie do tego zadania. Już prawie jestem w
Domu Hadesa, a ma mnie powstrzymać twoja duma?
Pluton już zamierzał się odgryźć, kiedy jego postać zaczęła
drżeć. Reyna także poczuła nieprzyjemne drgania, więc spięła się w sobie gotowa
do działania.
- Och, turbulencje podczas lądowania. Za chwilę cię obudzą.
- Ale, Panie Plutonie…
- Wymyślisz coś, kochaniutka. Wejście 4B jest przy ruinach
teatru miejskiego, od zachodu. Dasz radę! Musisz dać!
W chwili kiedy bóg zniknął, Reyna poczuła, że ktoś
gwałtownie szarpie ją za ramiona.
- Ramirez, obudź się. RAMIREZ!
Gwałtownie otworzyła oczy. Po chwili zauważyła, że nad nią
pochyla się Thalia Grace- bledsza niż standardowe szaty senatorów rzymskich.
Tak mocno zacisnęła dłonie na jej ramionach, że odczuła to boleśnie nawet przez
skórzaną kurtkę. Tuż obok niej gramolił się Will, rozciągając ścierpnięte
kości, wydając przy tym głośne ziewnięcie.
- Lądujemy.- Zerknęła z uniesionymi brwiami na Willa, a
potem powoli przesunęła spojrzenie z powrotem na Reynę. W tej chwili ona sama
mimowolnie spojrzała na syna Apollo, czując nagły napływ gorąca. Chcąc uniknąć
jakichkolwiek dziwnych odruchów odchrząknęła i wstała, ponownie zarzucając
kurtkę na ramiona.
- Poczekam na was na dole. Musimy pogadać. Miałam sennego
gościa z Podziemia.
I poszła, ocierając się barkiem o bark Thalii. Usłyszała
jeszcze jak Will burczy „No co? O co ci chodzi, Grace?”, potem przywitała się
grzecznie z mamą Willa i tatą Piper, kompletnie zignorowała Afrodytę, celowo
zahaczając swoim Martensem o lśniące, czerwone szpilki bogini.
Kiedy tylko rozłożono schody, zacisnęła dłoń na plecaku i
nie czekając na nikogo zeszła na płytę lotniska w Sparcie.
Lotnisko, jeśli można było tym słowem nazwać pole zieleni wraz
z pasem startowym po środku miało rozmiary boiska piłkarskiego. Z jednej strony
otaczały go góry, z drugiej opuszczony, sypiący się budynek administracyjny
starego lotniska, a wokół całego terenu rozpościerał się przeżarty rdzą płot.
- No cóż, przynajmniej jesteśmy na miejscu.
Ucieszyła się, widząc, że pośród górskiego krajobrazu fruwa znajoma
sylwetka jej ukochanego Scypiona. Przyleciał za nią aż do starożytnych krain,
doskonale wiedząc, ze czeka go ciężka przeprawa z najróżniejszymi potworami.
Postanowiła na razie dać mu wolne.
- To jaki jest plan?
Will, Thalia i pan McLean stanęli obok niej, oczekując
konkretów.
- Musimy się rozdzielić. Pan McLean i pani Solace już
wystarczająco nam pomogli, nie możemy ich dalej ciągnąć.
- Ale…
- Żadne „ale”, Will. Mimo wszystko są śmiertelnikami. Nie
uleczymy ich ambrozją i nektarem, wiesz o tym.
- Tak, wiem- westchnął, nagle wyzuty z energii.- Miałem
nadzieję, że spędzę trochę czasu z mamą.
Reyna skrzywiła się, lecz doskonale rozumiała jego
pragnienie. Mimo całej tej herosowej otoczki, nadal byli dziećmi. Choć ona sama
musiała szybko pozbyć się swojego dzieciństwa. Nie chcąc brnąc w te przykre
rozmyślania, utkwiła spojrzenie w Thalii, która powoli dochodziła do siebie po
kilkugodzinnym locie. Jej wzrok spoczął na bejsbolówce przypiętej do ramiączka
plecaka. Jak za dotknięciem różdżki w jej głowie pojawiło się wspomnienie
pierwszej wizyty w Obozie Herosów. To wtedy usłyszeli przepowiednię i przydział
misji, a Apollo rozdał gadżety. Will dostał łuk, ona oślepiającą pastę zmysłów,
a Thalia…. ”To niewidka Annabeth!”.
Czapka Niewidka.
- Dobra, możesz iść ze swoją mamą, Will.
- Co?
- No idź. Zaopatrzysz nas przy okazji w parę nowych ubrań,
załatwisz coś przenośnego do jedzenia.
Spotkamy się przy starym teatrze miejskim za trzy godziny.
- A wy?- Will zerknął na Thalię, która o dziwo nie szydziła
z tego planu. Po prostu patrzyła z zainteresowaniem na pretor Rzymu.
- Najwyższy czas, byśmy szczerze pogadały i wyjaśniły sobie
parę spraw, Grace.
Czarnooka nie była przekonana co do swojego obecnego planu,
który kiełkował w jej głowie, jednak nie miała czasu, by pozwolić sobie na
spokojne planowanie przy kominku z kubkiem ciepłej czekolady, jak to zwykle
robiła wypełniając obowiązki wobec legionu rzymskiego. Dobre było chociaż to,
że Pluton ostrzegł ją o zagrożeniu w widzeniu sennym.
- No więc? Co masz mi do powiedzenia, Ramirez?
Thalia szła obok niej, bawiąc się szelkami od plecaka.
Rozglądała się uważnie po starej Sparcie, oceniając zagrożenie albo podziwiając
swoisty urok tego antycznego miejsca. Reyna wskazała głową, by ruszyły według
znaków informacyjnych w stronę punktu widokowego.
- Kiedy spałam, odwiedził mnie Pluton.
Widząc zaskoczone spojrzenie Thalii, opowiedziała jej, co
powiedział bóg. Jak mogła przewidzieć, Łowczyni nie była szczególnie
zadowolona.
- Gigant, świetnie. W sumie mogliśmy się tego spodziewać.
Pokonaliśmy Meduzę, teraz będzie już tylko gorzej.
Pokonaliśmy. To było dziwne słyszeć z ust Thalii, że są
drużyną. Zmierzając w stronę punktu widokowego mijały przeróżne stragany: z
warzywami i owocami, z pamiątkami, z wyrobami ręcznymi. Mijając zakręt natknęły
się na stragan oferujący świeże soki z owoców wyciskanych na miejscu. Reyna
wyciągnęła z plecaka sakiewkę z pieniędzmi i spojrzała na córkę Zeusa.
- Wybierz sobie smak, ja stawiam. Musimy poważnie
porozmawiać, równie dobrze możemy osłodzić sobie czas sokiem.
Thalia już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, pewnie
ironicznego, lecz widząc zmartwioną minę towarzyszki zacisnęła usta i
westchnęła.
- Niech będzie arbuz.
Reyna kupiła sobie sok truskawkowo-jagodowy, zapłaciła
starszemu panu i w milczeniu przeszły dalszą drogę do punktu widokowego. Od
czasu do czasu słychać było siorbanie przez słomkę.
Wreszcie dotarły na miejsce. Punktem widokowym okazało się
okazałe wzgórze niemal po środku miasta, w pobliżu stała wieża ciśnień, którą
ozdabiały przeróżne graffiti- od wyznań miłosnych po groźne, obraźliwe hasła.
Oczywiście jako półboginie obie umiały czytać grekę. Choć Reyna z małą
trudnością, w końcu językiem Rzymian była łacina.
Ominęły wieżę i zgodnie westchnęły z wrażenia. Mała
barierka, przy której stanęły oddzielała je od magicznego krajobrazu
starożytnej Sparty: szczyty górskie daleko w tle, osłonięte poranną, opadającą
mgłą. W dole widoczne były ruiny starego teatru miejskiego. Reyna miała
wrażenie, że wokół ruin unosi się Mgła- ta magiczna, która ukrywa półboski
świat przed wzrokiem śmiertelników.
Siorbanie Thalii kazało jej zwrócić na nią swoją uwagę.
- Po pierwsze i chyba najważniejsze- zaczęła Reyna. Wzięła
łyk soku, spojrzała na Łowczynię.- Muszę ci podziękować. Uratowałaś mi życie, tam
nad klifem. Wiem, że masz lęk wysokości. A mimo to rzuciłaś się, by mnie
złapać.
- Nie ma sprawy… znaczy, to jest ważna sprawa. Ale to ty
uratowałaś mnie pierwsza. Jesteśmy kwita.- Widząc zaskoczenie Reyny, Thalia
wyjaśniła spokojnie.- W muzeum, atak Mantikory. Obroniłaś mnie, i to nie raz. Też
ci dziękuję.
Reyna pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. To, co się teraz
działo było niespotykane w przypadku jej i Thalii. Zamierzała się przed nią
otworzyć ze względu na to, że były w tej chwili jedną drużyną. Nie mogły
pozwolić sobie na jakiekolwiek tajemnice, które mógł wykorzystać wróg.
- Po drugie: jestem ci winna wyjaśnienia. Moje zachowanie
pewnie wydaje ci się nieco skomplikowane. Chciałabym, byś potrafiła mnie
zrozumieć.
- Jesteś pretorem. Dowódcy zawsze są sztywni, nieufni i
zarozumiali.
- Hm, to po części racja. Jestem pretorem od dwóch lat, to
musiało zahartować mojego ducha. Ale to, że jestem wycofana w pewnych sprawach
ma głębsze znaczenie. Tak głębokie jak korzenie rodzinne.
Właśnie w tej chwili Thalia głośno zasiorbała, sącząc
resztki soku.
- Ups, sorki. Co znaczy: korzenie rodzinne?
Reyna przegryzła dolną wargę, ciągle się wahając. Jednak
wiedziała, że Thalia musi to wiedzieć. Skoro Will wiedział, mogłaby poczuć się
odrzucona. A to nie wpłynęłoby dobrze na rozwój ich misji.
- Pewnie się domyślasz, że Percy dużo mi o tobie opowiadał.
Znam twoją historię. Z drzewem, Złotym Runem i Artemidą.
- Percy jest gorszą paplą niż Drew Tanaka od Afrodyty.
- Skoro ja znam twoją, pozwól, bym opowiedziała ci moją.
Wiedziała, że po raz pierwszy udało jej się zaszokować córkę
Zeusa. Przez chwilę czerpała radość z głupiego wyrazu jej twarzy, ale potem
westchnęła i zaczęła opowiadać.
- Pomińmy to, że urodziłam się na Puerto Rico, gdzie Bellona
upodobała swoje miejsce, by zostać patronką. Wystarczy wiedzieć, że ród
Ramirez-Arellano wywodzi się od Juana Ponce de Leona, który popełnił
barbarzyński atak, za co rzucono klątwę na nasz ród. Do tego Bellona prowadziła
regularną sprzeczkę z Jupiterem, wiesz dwójka głównych bogów rzymskich i te
sprawy- machnęła ręką od niechcenia- Prawdziwe kłopoty zaczęły się, gdy Bellona
i potępiony generał marynarki wodnej Ramirez-Arellano spłodzili razem trójkę
dzieci.- Reyna widziała jak oczy Thalii gwałtownie się rozszerzają z zaskoczenia,
ale ciągnęła dalej. Wyciągnęła palce i odliczała.- Pierwsza była Hylla. Po
trzech latach urodziły się bliźniaki, Reyna i Jorge.
- Masz brata bliźniaka?- pisnęła Thalia podwyższonym głosem,
ale Reyna nie zareagowała.
- Bellona jest na tyle potężną boginią, że ukrywała swoje
dzieci przez cztery lata. Jednak Jupiter się o nich dowiedział, nie wiem jak.
Zaatakował naszą rodzinę, zesłał na wyspę potężną burzę. Był straszny pożar,
ojciec wyciągnął nas z domu i ledwo zaciągnął nas na swój statek. Miał oddaną
załogę, lecz Jupiter był strasznie zły. I mściwy. Jego burza prześladowała
statek przez całą noc, Prawie cała załoga zginęła. Grzmoty wyrządziły wielkie
szkody. Hylla, Jorge i ja wypadliśmy za burtę. Słyszałam jak ojciec krzyczał za
nami. Marynarze uratowali nas, lecz ojciec był na tyle ranny, że umarł, padając
na kolana przy sterze. Wkrótce potem znowu wpadliśmy w tarapaty. Zaatakował nas
potwór morski. Statek rozpadł się w samym centrum archipelagu, z każdej strony
otaczały nas wyspy. Jorge i najlepszy przyjaciel ojca zlądowali na innej wyspie
niż ja i Hylla. Ale wiedziałam, że żyją. W końcu ja i Jorge jesteśmy
bliźniakami. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest, ale żyje. Ja i Hylla trafiłyśmy
na wyspę Kirke. Byłyśmy tam uwięzione przez siedem lat. Pewnie tą część znasz,
bo to dzięki akcji Percy’ego i Annabeth mogłyśmy uciec. Uciekłyśmy we trzy:
Hylla, ja i Mia de Ville, która- jak się później okazało- była córką Apolla.
Razem z nią trafiłam do Obozu Jupiter, ale to już opowieść na inną okazję.
Hylla z kolei poszła ścieżką Amazonek. A Jorge… czuję w kościach, że niedługo
się spotkamy. Mam tylko nadzieję, że…- Reyna zmusiła się, by przerwać ten
chaotyczny potok słów. Czuła łzy zbierające się w jej oczach. Nie miała odwagi
spojrzeć teraz na Thalię. Żywiła nadzieję, że ją zrozumiała.
- O rany- westchnęła Thalia.- To…o rany, Ramirez. I co ja
mam ci powiedzieć?
- Nic- Reyna przejechała drżącą ręką po twarzy.- Nie mów
nic. Tylko zrozum mnie, mam swoje demony życia.
- A więc Jupiter zrujnował ci życie, a mimo wszystko
urzędujesz jako pretor pod jego sztandarem. W imię jego chwały.- Thalia kręciła
głową w zdumieniu.- Jesteś naprawdę niezwykłą osobą, Ramirez.
- Obiecałam sobie, że nie pozwolę więcej na niszczenie tego,
co mam. Jako córka Bellony mam we krwi umiejętności bojowe. A moja upartość i
wytrwałość pozwoliły mi, by w wieku czternastu lat dźwigać na ramionach płaszcz
pretora. Puerto Rico i wyspa Kirke to moja klęska, ale to- wskazała na siebie-
jest moją dumą. Mam pod sobą wiernych towarzyszy, jak Mia, Dakota…
- Jason.
Reyna uśmiechnęła się smutno. No tak, musiały do niego
dojść.
- Jason Grace był moją bratnią duszą. Równie zawzięty jak
ja, doskonały wojownik, lider, jak ja. Razem wygraliśmy wiele bitew. Ramię w
ramię walczyliśmy z Kriosem. Cieszyłam się, że został moim partnerem jako
pretor. Miałam nadzieję…
- Miałaś. Czyli już nie masz?
- Nie wiem. Po tym wszystkim co spotkało moją rodzinę, nie
chcę analizować głębi uczuć. Bardzo lubię Jasona, ale… Nie wiem, czy jestem
gotowa na zakochanie. Gdzieś podświadomie potrzebuję uczucia miłości. Nie
jestem pewna, czy miłość Jasona Grace byłaby moim wybawieniem, czy kolejną
klęską. Jest synem Jupitera, a ja nie mam z nim miłych wspomnień.
- Rozumiem. Jason cię bardzo szanuje, dużo o tobie mówił,
ale… no cóż, wiesz, że związał się z Piper.
- Wiem- Reyna pokiwała głową. Zapadła cisza, każda z
dziewczyn ponownie zapatrzyła się na ruiny starego teatru.
Musiały wracać, misja czekała.
Thalia zgniotła pusty kubek po soku i wyrzuciła go do kosza.
- Choć, Ramirez. Will pewnie szaleje z niepokoju. Wiesz, w
końcu jest synem Apolla. Czasem dramatyzuje z wielką przesadą.
Córka Bellony mimowolnie się uśmiechnęła.
- Jest miły. I potrafi słuchać.
- To o tym rozmawialiście wczoraj?
- Tak.
- I zasnęliście, bardzo blisko siebie. Zarumieniłaś się, gdy
was obudziłam.
- I co z tego? Pewnie znowu się na ciebie wkurzyłam. Lubisz
mnie wkurzać.
- Taaa, jasne- Thalia zaśmiała się, lecz był to inny śmiech
niż zwykle. Bardziej… przyjazny. Jak droczenie się z dobrym przyjacielem.
- Och, chodźmy już. Will czeka.
Reyna ruszyła szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
Czuła się lżej, jakby zrzuciła ze swoich ramion wielki ciężar. Zgniotła swój
kubek, ale mimo hałasu gniecionego plastiku usłyszała ciche słowa Thalii.
- Może mój brat cię nie uratuje, Ramirez. Jednak wszyscy
herosi wiedzą, że dzieci Apolla są najlepszymi lekarzami.
BUM!
Tak, tu Karmel. Ja żyję, spokojnie. Przepraszam za długą
nieobecność, ale musiałam przeżyć pierwszą w moim życiu wojnę, którą popularnie
nazywa się sesją. Wielka Wiktoria! Wszystko zdane ;) więc by uczcić moje
zwycięstwo, wracam z nowym rozdziałem Wędrówki ;)
Co wy na to? Drużyna Marzeń wraca do akcji!
Wielkie starcie z gigantem w Domu Hadesa już niedługo. W
następnym rozdziale jednak wracamy do Leona. Argo II także zmierza do Domu
Hadesa.
No i Annabeth także.
Czyli co? Zbliżamy się do końca tej historii? Wrota Śmierci
tuż tuż…
P.S. Może jakieś specjalne życzenia od czytelników? Jakieś
ulubione wątki?
Kocham twoje opowiadanie <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle wymiata. Wujek Rick możę zacząć być zazdrosny :D Czasem mam wrażenie, że w pewne kwestie ujęłaś lepiej niż on :D
Zastanawia mnie jakim gościem okaże się brat Reyny - w prost nie mogę się doczekać tego spotkania.
Co do specjalnych życzeń - więcej scen ReynyxWill.
Odkąd zacząłem czytać to opko nie umiem wyobrazić sobie Reyny z kimś innym :D
Jak to koniec? ;( Nie będzie żadnej kontynuacji?
Życzę weny i oczekuję nowego rozdziału :D
Och ale ze mnie ciota. XD Zapomniałam skomentować. A byłam święcie przekonana, że to zrobiłam... Skleroza?
OdpowiedzUsuńOstatnia kwestia Thalii wbiła mnie w podłogę. Gdy ją przeczytałam wyglądałam mniej więcej tak:
\(*w*)/
Wątek z bratem Reyny nie daje mi spokoju. Ciekawi mnie jak pociągniesz dalej akcje z nim.
Zbliżamy się do końca?! ;-; No weź... Kobieto... Nie rób mi tego. ;-; Poruszamy sie w tempie ślimaka? Powiedz, że tak. *^* Ploose!
Pozdrawiam i życzę weny!
Wera
PS. dołączam się do specjalnych życzeń anonima u góry :D